Pierwsza iskra przeskakuje przy różnych okazjach. Jedni zapalają się, bo zobaczyli zdjęcia z salonu samochodowego, gdzie pokazywano futurystyczne elektryki, i poczuli, że to coś dla nich. Ktoś przeczytał o niezwykłych zaletach, ktoś inny marzył, żeby się czymś wyróżnić, jeszcze inni kochają nowinki i technologiczne gadżety. Wszystkim towarzyszy ciekawość: jak się jeździ autem, do którego zamiast benzyny z dystrybutora tankuje się prąd z gniazdka? Nie smrodzi, nie hałasuje, podobno do nich należy przyszłość. W 2017 r., według oficjalnych danych, zarejestrowano w Polsce 1068 aut elektrycznych – 439 czysto elektrycznych i 585 hybryd plug-in, czyli elektryczno-spalinowych ładowanych z gniazdka. W większości to zakupy dokonywane przez firmy, ale część trafiła do osób prywatnych. Firma GreenWay Polska (największy operator punktów ładowania) szacuje, że mamy już w Polsce 2 tys. czysto elektrycznych aut osobowych i co miesiąc przybywa kolejne sto. Połowa to auta nowe, połowa używane, sprowadzane z zagranicy. Wśród nich dominuje nissan leaf.
Tankowanie z gniazdka
– Jestem zwariowany na punkcie ekologii, zwłaszcza wszystkich rozwiązań technicznych, które służą środowisku. Dlatego najpierw w domu zainstalowałem pompę ciepła, a potem zacząłem myśleć o samochodzie elektrycznym – zdradza Jacek Balcer, poznaniak. Długo bał się problemów z eksploatacją tak nietypowego auta, ale kiedy poznał elektromechanika prowadzącego w Poznaniu serwis elektryków i ten go uspokoił, że w takim aucie nie bardzo ma się co psuć, zebrał się na odwagę. – Na teslę nie było nas stać, nissan leaf nie bardzo mi się podobał, dlatego wybrałem opla amperę.
Nowa nie była tania, a na dodatek, żeby ją kupić, trzeba było się zapisać dwa lata wcześniej, więc zdecydował się na używaną.