Pani Ewa, warszawianka w wieku średnim (sfera budżetowa), z trudem przypomina sobie swój pierwszy zakup w sieci. – To była chyba książka kupiona w Merlinie. Zamówiłam w sieci, ale żeby nie płacić za dostawę, wybrałam opcję odbioru w realnej księgarni, którą sieć prowadziła wówczas w Warszawie. Dziś w internecie kupuje tak wiele, że nabrała obaw, czy nie popada w e-zakupoholizm. – Pracuję dużo w domu przy komputerze, więc co jakiś czas, nawet z nudów, zaglądam na strony moich ulubionych sklepów. Systemy reklamowe błyskawicznie mnie rozpracowały i w efekcie jakąkolwiek stronę otworzę, wszędzie wędrują za mną reklamy ciuchów, butów, torebek. Wiedzą, co lubię, więc często im ulegam – przyznaje. Już tak się wyćwiczyła, że czasem ten sam kurier, który przyniósł jej paczkę, odwozi zwrot. Bo, niestety, nie wszystko da się sprawdzić, siedząc przed ekranem, zwłaszcza kolory bywają zafałszowane. A na to Ewa jest wyczulona. Ale już z rozmiarami ciuchów nie ma problemu. Zwykle wystarczy wypełnić krótką ankietę i system sam zasugeruje odpowiedni rozmiar. Choć czasem nachodzą ją wątpliwości, bo wypytując ją szczegółowo, sklepy gromadzą na jej temat sporą wiedzę.
Ewa lubi te e-sklepy, w których dostawę wliczają w cenę towaru. A jeszcze lepiej, jeśli obejmuje też kuriera odbierającego zwrot nieudanego zakupu. Odsyłanie go samemu jest kłopotliwe. Kiedyś zwracając towar, czuła, że robi komuś przykrość, teraz nie ma z tym problemu. Wie, że tak działa ten system. Zwłaszcza od kiedy jej ulubiona sieciówka odzieżowa po każdym nieudanym zakupie przysyła radosnego maila, dziękując, że skorzystała z ich oferty. „Tym razem nie wyszło, może następnym razem się uda. Zapraszamy ponownie”. – Prosty gest, ale to działa. Lubię ich za to – przyznaje Ewa.