O budowie 1000-MW bloku w Ostrołęce napisano już wiele, ale w ramach przypomnienia przytoczę poniżej główne wnioski dwóch ostatnich raportów, które zanalizowały finansową stronę inwestycji. Według wyliczeń brytyjskiego think-tanku Carbon Tracker wartość netto (tzw. NPV) Ostrołęki C wyniesie w okresie jej eksploatacji minus 1,7 mld euro, co oznacza, że będzie ona trwale nierentowna. Jeszcze mniej optymistyczna jest Fundacja Instrat, która prognozuje, że nawet wsparcie z rynku mocy nie poprawi kondycji finansowej siłowni. W trakcie całego okresu jej eksploatacji będzie ona wymagała dołożenia 2,3 mld zł, co przesądzi o tym, że inwestycja w Ostrołękę C nigdy się inwestorom nie zwróci.
Czytaj także: Drogi prąd uderzy w kieszenie Polaków
Excel bezwzględny dla Ostrołęki
Nieszczęściem Ostrołęki C jest jej lokalizacja i polityka klimatyczna UE. Większość polskich elektrowni na węgiel znajduje się na Śląsku, w pobliżu kopalń, dzięki czemu transport paliwa do nich jest szybki i tani. Ostrołęka C będzie jednak oddalona o 250 km od najbliższej kopalni w Bogdance i ok. 400 km od Śląska, co podbije ceny transportowanego koleją węgla o kilkadziesiąt procent. Mowa o ogromnych sumach. Siłownia będzie spalać na dobę 9-11 tys. ton węgla, a do transportu takiej ilości paliwa potrzeba codziennie ok. 280 wagonów kolejowych. Do tego dojdą koszty zakupu emisji CO2, które w ciągu ostatniego roku wzrosły ponad trzykrotnie z 6 do blisko 20 euro za tonę. Zwolennicy inwestycji mogą zawsze powiedzieć, że warto zapłacić każdą cenę za podniesienie bezpieczeństwa energetycznego kraju. Jednak i tu nie mają racji. W 2014 r. Polskie Sieci Elektroenergetyczne stwierdziły, że ówczesna decyzja zarządu Energi o zaniechaniu budowy Ostrołęki C nie zagrozi stabilności dostaw energii w kraju. Czemu więc budujemy tę siłownię?
Czytaj także: Węgiel coraz mniej się światu opłaca. Ale Polska wciąż inwestuje
Myślenie polityczne zamiast biznesowego
W Ostrołęce C nie chodzi o to, by zbudować nowy blok energetyczny, ale przede wszystkim, by zapewnić zlecenia państwowym firmom i zaskarbić sobie wdzięczność mieszkańców okolic. Mający siedzibę w Siedlcach Polimeks-Mostostal przegrał w kwietniu przetarg na budowę elektrowni, ale już dwa miesiące później podpisał z General Electric umowę o współpracy przy projekcie. Na Ostrołęce zarobią kopalnie, które dostaną nowy rynek zbytu – Polska Grupa Górnicza już w grudniu 2016 r. podpisała 10-letnią umowę na dostawy 2 mln ton węgla rocznie do nowej jednostki. Wreszcie przy budowie zatrudnienie znajdą też okoliczni mieszkańcy. Według źródeł resortu energii zajęcie znajdzie się dla blisko 5 tys. osób i 100-120 lokalnych firm, co powinno zlikwidować bezrobocie w regionie. To, mimo szybkiego wzrostu PKB, wciąż jest wysokie. Według danych GUS w sierpniu stopa bezrobocia w powiecie ostrołęckim wynosiła 10,5 proc., ponad dwa razy więcej niż średnia dla Mazowsza (5,1 proc.). Wszystko to są priorytety Krzysztofa Tchórzewskiego, ministra energii i szefa struktur PiS w Ostrołęce i Siedlcach.
Czytaj także: Będziemy się zrzucać na nierentowne elektrownie? 6 faktów o pisowskim rynku mocy
Węglowe dziedzictwo Tchórzewskiego
Budowa Ostrołęki C to wynik wielkiej determinacji ministra energii, który mimo oporu ze strony premiera Mateusza Morawieckiego doprowadził do uruchomienia inwestycji. Gdyby został odwołany ze stanowiska po wyborach samorządowych – a takie plotki pojawiają się w mediach – odjedzie z resortu z tarczą, jako minister, który uratował górnictwo przed upadkiem i uruchomił ostatnią wielką budowę w energetyce. Wdzięczni będą mu górnicy, pracownicy siedleckiego Polimeksu i mieszkańcy Ostrołęki. To spory kapitał, idealny do wykorzystania w przyszłorocznej kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Cena za polityczną emeryturę Tchórzewskiego będzie jednak wysoka.
Czytaj więcej: Państwo sypnęło górnikom. A przecież węgiel się nie opłaca
Co z dekarbonizacją? Uzależnienie od węgla nas zuboży
Budowa Ostrołęki C opóźni dekarbonizację polskiego miksu paliwowego i pogrąży finanse koncernów energetycznych, które będą ją finansowały z własnych środków, bo żaden bank nie chce wykładać kapitału na schodzącą technologię, jaką jest węgiel. Wysokie uzależnienie od węgla będzie napędzać ceny energii na rachunkach gospodarstw domowych i firm, zubożając Polaków i zwalniając rozwój gospodarczy. Jedynym sensownym wyjściem byłoby porzucenie projektu lub jego gruntowna modyfikacja – np. zastąpienie wielkiego bloku na węgiel dwoma mniejszymi na gaz. To jednak opóźniłoby inwestycję o wiele lat i zszargało wiarygodność ministra energii. A na to rząd może nie być gotowy. Idąc pod prąd światowych trendów w energetyce, skończymy z naprawdę drogim prądem.
Robert Tomaszewski – starszy analityk ds. energetycznych Polityki Insight, szef serwisu PI Energy.