Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Operacja: zakupy. Czyli po co nam Black Friday

Amerykański „Black Friday” zawładnął znaczną częścią świata. Amerykański „Black Friday” zawładnął znaczną częścią świata. Dieter de Vroomen / Unsplash
Black Friday i Cyber Monday to dowód na to, jak skutecznie wypromować zupełnie nieznane dotąd hasła marketingowe. Nawet jeśli są nam kulturowo obce.

O „Czarnym Piątku” słyszało już dwie trzecie Polaków. Jeśli wierzyć sondażom, prawie siedem milionów z nas zamierza skorzystać w ten weekend z promocji i wydać ponad dwa miliardy złotych. O ile piątek to dzień sklepów stacjonarnych, w poniedziałek mają królować zakupy internetowe. Oczywiście granica między tymi dwoma światami coraz bardziej się zaciera. Dla handlowców najważniejsze, że uniesiony gorączką klient jest jeszcze bardziej skłonny niż zwykle do otwarcia portfela czy użycia swojej karty płatniczej.

Black Friday w Polsce się przyjął

Pod względem marketingowym operacja „Czarny Piątek” to na naszym rynku prawdziwy majstersztyk. Na większą skalę tego hasła sklepy zaczęły w Polsce używać dopiero w 2016 r., a już stało się ono powszechnie rozpoznawalne. Nikomu nawet specjalnie nie przeszkadza absurdalna nazwa – kolor czarny kojarzy się przecież w polskiej kulturze raczej z żałobą, powagą czy porażką, a nie pozytywnym doznaniem.

Ale cóż z tego? Kto by się przejmował takimi niuansami dla intelektualistów? Nie chcąc zostać w tyle za konkurencją, każda szanująca się sieć kusi rabatami i promocjami. A często głównie udaje, że kusi, bo o ile sam pomysł przybył ze Stanów Zjednoczonych, to już liczba atrakcyjnych ofert jest u nas wciąż nieporównanie mniejsza niż na amerykańskim rynku. Tam „Czarny Piątek” to dzień po Święcie Dziękczynienia, element długiego weekendu, od wielu dekad symboliczny początek sezonu świątecznego w handlu.

Reklama