Nie ma co ukrywać, że handlowcy pracujący w robotyzacji dotknięci są pewnymi odruchami warunkowymi. Na przykład wystarczy, że usłyszą w mediach, że w Polsce brakuje pracowników, a już oczy im się świecą na samą myśl o rosnących słupkach sprzedaży robotów. I wtedy spotykają się z typowym polskim przedsiębiorcą, który szybko im ten błysk w oku gasi. Dowiadują się, że w cenie jednego robota można zatrudnić trzech Mirków albo sześciu Andriejów. I może programuje się ich ciężko i łatwo gubią parametry, ale jednak w obsłudze są łatwiejsi, bo choć nie znają języka programistów, to znają słowo premia.