Z tezą, że „wykastrowane” jeszcze za poprzednich rządów OFE nie mają już większego sensu, mało kto ma chęć dyskutować. Plan rządu PiS był do tej pory taki, że 75 proc. pieniędzy zgromadzonych w OFE miało trafić na specjalne konta emerytalne, zaś 25 proc. – do Funduszu Rezerwy Demograficznej. Jednocześnie te 25 proc. zostałoby zaksięgowane na naszych wirtualnych kontach w ZUS (czyli byłaby złożona obietnica, że kiedyś te pieniądze dostaniemy).
Ogłoszony w poniedziałek nowy pomysł jest jeszcze bardziej „nowatorski”. Zakłada on, że Polacy, owszem, „dostaną” całość pieniędzy zgromadzonych w OFE (średnio przypada po 10 600 zł na głowę), ale rząd pobierze tzw. opłatę przekształceniową. Ma ona wynieść 15 proc. wartości przenoszonych aktywów i będzie rozbita na dwa lata.
Rząd może wydać pieniądze natychmiast
Zamiast „prowizji” w postaci przeniesienia 25 proc. salda zgromadzonego w OFE do Funduszu Rezerwy Demograficznej mamy więc inną prowizję – 15 proc. opłaty przekształceniowej. Wpłacanej bezpośrednio do budżetu państwa. Manewr jest genialny w swej prostocie, bowiem pieniądze z opłaty przekształceniowej rząd będzie mógł natychmiast wydać. A wydać będzie na co. Może tymi pieniędzmi – de facto pieniędzmi przyszłych emerytów – sfinansować hojne obietnice wyborcze.
Czytaj także: Teresa Czerwińska – minister finansów, z którą nikt się nie konsultuje
Warto też zauważyć, że o ile pieniądze przenoszone do FRD trzeba by jednocześnie zaksięgować na naszych kontach w ZUS, czyli zostałyby w zobowiązaniach wobec emerytów, to opłata przekształceniowa jest prowizją w czystej postaci.