Rynek

Testu przedsiębiorcy nie będzie, ale…

Zarówno pracownicy, jak i pracodawcy coraz częściej korzystają z nowych, elastycznych rozwiązań, których kodeks pracy nie przewiduje lub które zostały do niego dopisane w ostatnich latach, ale nie są spójne z całością przepisów. Zarówno pracownicy, jak i pracodawcy coraz częściej korzystają z nowych, elastycznych rozwiązań, których kodeks pracy nie przewiduje lub które zostały do niego dopisane w ostatnich latach, ale nie są spójne z całością przepisów. Helloquence / Unsplash
Testu przedsiębiorcy w tej kadencji raczej nie będzie – gospodarcze skrzydło rządu, łącznie z premierem, zapewniało o tym wystarczająco wiele razy. Nie oznacza to jednak, że resort finansów zupełnie wycofał się z pomysłu podnoszenia obciążeń podatkowych dla osób prowadzących działalność gospodarczą.

Według oryginalnego pomysłu Ministerstwa Finansów test miał być zestawem prostych do zweryfikowania kryteriów, głównie w zakresie dywersyfikacji źródeł przychodów, które pozwalałyby odróżnić „prawdziwych przedsiębiorców” od osób, które formalnie prowadzą działalność gospodarczą, ale faktycznie sposób ich pracy nie różni się zbytnio od stosunku pracy. Koncepcja testu spotkała się z gorącą krytyką ze strony opozycji, organizacji przedsiębiorców i minister Jadwigi Emilewicz. Ostatecznie rząd nie przyjął testu, ale resort finansów konsekwentnie zapowiada skuteczniejsze egzekwowanie dotychczasowych przepisów, tak aby oddzielać przedsiębiorców od pracowników rozliczających się jak przedsiębiorcy.

Kto (nie) jest przedsiębiorcą?

Obecna rządowa narracja zbudowana jest wokół koncepcji eliminacji patologii na rynku pracy. Minister finansów i minister przedsiębiorczości i technologii zgodnie deklarują chęć poprawy sytuacji pracowników, zmuszanych przez szefów do zakładania działalności gospodarczej. Ten problem z pewnością istnieje – i jest zadaniem dla Państwowej Inspekcji Pracy. Dla Ministerstwa Finansów ważniejszy jest jednak wzrost dochodów publicznych. Resort zakłada, że wyeliminowanie nadużywania działalności gospodarczej jako narzędzia do preferencyjnego opodatkowania dochodów przyniesie 1,2 mld zł rocznie we wpływach do PIT.

Czytaj także: Kim tak naprawdę jest polski przedsiębiorca?

Na koniec 2018 r. GUS doliczył się ok. 2,3 mln osób samozatrudnionych – czyli uzyskujących dochody głównie z działalności gospodarczej i niezatrudniających żadnych pracowników. To bardzo zróżnicowana grupa: od samodzielnie pracujących rzemieślników czy handlowców, poprzez wysoko wykwalifikowanych specjalistów z prawa, finansów czy IT, po menedżerów największych firm. W skład tej grupy wchodzą też osoby, które mogłyby robić to samo na podstawie umowy o pracę lub umowy zlecenia. Część z nich faktycznie została nakłoniona do takiej formy wykonywania pracy przez pracodawcę, ale są i tacy, którzy wolą samozatrudnienie od stosunku pracy, choć pracują głównie dla jednego klienta. Daje im większą elastyczność w wykonywaniu zadań, łatwość w rozliczaniu dodatkowych przychodów z drobnych zleceń realizowanych po godzinach, a przede wszystkim pozwala płacić niższe składki do ZUS oraz unikać drugiego progu podatkowego.

Niedawno opublikowane przez Ministerstwo Finansów dane pokazują, że im wyższe dochody, tym częściej pochodzą one z działalności gospodarczej i opodatkowane są 19-proc. liniową stawką PIT. Wśród 10 proc. najbogatszych podatników dotyczy to aż 30 proc. ich dochodów. 1 proc. najbogatszych Polaków rozlicza w ten sposób aż 64 proc. dochodów. W 2016 r. średni dochód opodatkowany liniowo przekraczał 230 tys. zł rocznie, podczas gdy średni dochód z pracy wynosił niecałe 34 tys. zł, a z działalności gospodarczej opodatkowanej według skali – mniej niż 44 tys. zł. Nie sposób oszacować, ilu wśród najbogatszych podatników mogłoby nie zdać potencjalnego testu, ale widać, że gra jest warta świeczki. Zwłaszcza że oprócz przychodów z PIT wzrosłyby znacznie wpływy do ZUS – większość samozatrudnionych płaci minimalne składki od 60 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia.

Czytaj także: Mały ZUS, mała emerytura

Jak fiskus poradzi sobie bez testu?

Ministerstwo zamierza wytropić podatników, którzy dzięki prowadzonej działalności gospodarczej unikają drugiego progu podatkowego, wykorzystując dane z jednolitych plików kontrolnych (JPK) i Systemu Teleinformatycznego Izby Rozliczeniowej (STIR). Samo jednak wytypowanie przedsiębiorców, którzy uzyskują dochody wyłącznie lub głównie z regularnych faktur dla jednego klienta, nie pozwala podnieść im podatków. Fiskus musi jeszcze zbadać, czy spełniają oni kryteria, które pozwalają na potraktowanie dochodów jako dochodów z działalności gospodarczej.

To nie będzie łatwe, bo ustawa o PIT wyznacza dosyć elastyczne i podatne na interpretacje ramy. Za działalność gospodarczą nie można uznać czynności, jeżeli spełnione są jednocześnie trzy warunki: praca jest wykonywana pod kierownictwem oraz w miejscu i czasie wyznaczonych przez zlecającego te czynności, odpowiedzialność wobec osób trzecich za rezultat tych czynności ponosi zlecający wykonanie tych czynności, a wykonujący te czynności nie ponosi ryzyka gospodarczego związanego z prowadzoną działalnością. O ile w umowach, które samozatrudnieni zawierają z klientami, często można znaleźć zapisy o nadzorze oraz miejscu i czasie ich pracy, a praktyka gospodarcza raczej wskazywałaby na to, że odpowiedzialność za ich działania ponoszą klienci-pracodawcy, to samozatrudnieni mogą bronić się, że ponoszą ryzyko gospodarcze. Za złe lub nieterminowe wykonanie zadania czekają ich kary, ich kontrakty łatwiej rozwiązać niż umowę o pracę, a poza tym to przecież szukają innych klientów, aby zdywersyfikować działalność, ale nie mogą ich znaleźć.

Administracja skarbowa nie ma oczywiście zasobów, aby w krótkim czasie skontrolować kilkadziesiąt czy kilkaset podmiotów, które analiza danych ze STIR i JPK wskaże jako podejrzane. Może jednak przeprowadzić kilka kontroli w firmach, które zatrudniają dużo takich przedsiębiorców-pracowników, obciążyć ich wyższymi podatkami i składkami, także za poprzednie lata, i dać w ten sposób przykład pozostałym.

Jest duża szansa, że firmy, które będą chciały uniknąć uciążliwych i ryzykownych kontroli, ograniczą korzystanie z samozatrudnionych. Takie doświadczenia KAS ma już z kontrolami VAT – w okresie nasilonych kontroli spadła liczba wniosków o zwrot VAT, być może w obawie przed zwróceniem na siebie uwagi fiskusa. Urzędnicy skarbówki mogą również liczyć na pomoc wspomnianej PIP, która może wnioskować o sądowe ustalenie stosunku pracy. To jednak przy obecnym obłożeniu sądów pracą zajmie miesiące, o ile nie lata.

Czytaj także: Rząd przyjął nową matrycę stawek VAT. Nie chce zadbać o nasze zdrowie

Podniesienie wpływów z PIT nie bez przeszkód

Choć podniesienie wpływów z PIT, i to kosztem najlepiej zarabiających, jest kuszące, na rząd czeka kilka pułapek. Po pierwsze, uznanie, że ktoś przez ostatnie kilka lat był pracownikiem, a nie przedsiębiorcą, unieważnia wystawione przez niego faktury. Korekty rozliczeń musieliby więc dokonywać też klienci-pracodawcy. Na większą skalę będzie to kosztowne i dla biznesu, i dla badających rozliczenia urzędników.

Zakładając więc, że skarbówka na poważnie weźmie się za przedsiębiorców-pracowników, realistycznym scenariuszem wydaje się abolicja: objęcie obciążeniami jak ze stosunku pracy tylko przyszłych, a nie przeszłych dochodów. Po drugie, podniesienie podatków i składek specjalistom zwiększy koszty ich pracy i zmniejszy zarobki netto. Część z nich może wybrać emigrację, a większość zażąda wyższych wynagrodzeń. To obniży konkurencyjność w wielu branżach eksportowych, w tym rozwijających się usługach dla biznesu.

Po trzecie, ze względu na okres ochrony przed zwolnieniem przed osiągnięciem wieku emerytalnego osoby zbliżające się do tego progu nie są i nie będą zatrudniane na podstawie umów o pracę. Samozatrudnienie to dla nich najlepsza forma zarabiania (a więc też odprowadzania jakichkolwiek podatków i składek).

Po czwarte, z większymi kosztami będzie się musiało liczyć też szeroko rozumiane państwo, będąc m.in. nabywcą usług IT.

Rynek pracy potrzebuje nowych przepisów, adekwatnych do realiów

Zarówno pracownicy, jak i pracodawcy szukali, szukają i będą szukali sposobów na zmniejszenie płaconych podatków i składek. Do niedawna taką furtką były umowy cywilnoprawne, jednak po obłożeniu ich składkami na ZUS na podobnych zasadach, jak umów o pracę, ich atrakcyjność spadła. Działalność gospodarcza to sposób na zmniejszenie obciążeń dla dużej liczby wydajnych, kreatywnych i potrzebnych pracowników. Na testy, zmiany w przepisach czy wzmożone kontrole rynek odpowie nowymi sposobami na optymalizację podatkową.

Ale podatki to nie wszystko. Kodeks pracy chroni pracowników, gwarantując im prawo do urlopów, zabezpieczenie przed zwolnieniem i bezpieczne warunki pracy. Niemniej kodeks został napisany w 1974 r. Rynek pracy, który opisuje (upraszczając: całe życie w fabryce przy maszynie), dziś coraz bardziej się kurczy. Zarówno pracownicy, jak i pracodawcy coraz częściej korzystają z nowych, elastycznych rozwiązań, których kodeks nie przewiduje lub które zostały do niego dopisane w ostatnich latach, ale nie są spójne z całością przepisów. Potrzebna jest nowa formuła, łącząca stabilność stosunku pracy z elastycznością jej wykonywania, jaką dają umowy cywilne lub samozatrudnienie. To też szansa na dyskusję o nowym podziale obciążeń podatkowych i składkowych.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną