Osoby słabo orientujące się w zawiłościach ekonomicznych mają uwierzyć na słowo, rynki finansowe nie przyjęły zapewnień rządu do wiadomości albo nie potraktowały ich poważnie – słabnący złoty wcale się nie wzmocnił. Gracze na rynku doskonale wiedzą, że projekt ma tylko jeden cel – spodobać się wyborcom.
Sam rząd nie ukrywa, że uchwalona już przez przyszły parlament ustawa budżetowa może się od projektu znacznie różnić. Najważniejsza dla finansów państwa ustawa stała się tylko elementem kampanii.
Czytaj też: PiS przegrywa początek kampanii
Dużo wydamy, przejemy oszczędności
Można powiedzieć, że premier Mateusz Morawiecki, który w kampanii prezentuje projekt jako sukces swojej ekipy oraz całego PiS, osiągnął piarowe szczyty – niby nie skłamał, jak mu się to już zdarzało, ale prawdy też nie powiedział. Wyciągnął z kapelusza stado królików i przekonuje widzów, że są jak najbardziej prawdziwe.
Nie skłamał – bo wpływy do budżetu w przyszłym roku mniej więcej równoważą się z wydatkami. Wydatki są ogromne i, jak mówią specjaliści, sztywne, czyli państwo musi je ponosić w każdym kolejnym roku. W głównej mierze są to wydatki socjalne: 500 plus na każde już dziecko, do tego obietnica 13. emerytury i wiele innych. A strumień pieniędzy, który ma je sfinansować bez dalszego zapożyczania się państwa, tak szeroko popłynie tylko w przyszłym roku. Państwo bowiem ma przejeść to, cośmy od 1999 r. gromadzili w otwartych funduszach emerytalnych (OFE).
Czytaj też: