Gdy w ubiegły czwartek Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) ogłaszał swoją decyzję, na warszawskiej konferencji zorganizowanej przez stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu rozległy się gromkie brawa, a nawet wystrzelił korek od szampana. To był dzień, na który niewielka, ale bardzo aktywna medialnie grupa frankowiczów czekała od dawna. Stowarzyszenie zasłynęło radykalnymi akcjami protestacyjnymi, nie bało się nazywać bankowców banksterami i ostro krytykować sędziów, którzy wydawali wyroki po myśli banków. Przekonywało, że frankowiczów podczas udzielania kredytów doradcy i pośrednicy oszukiwali, przemilczając temat ryzyka kursowego albo otwarcie go lekceważąc. Przez lata jednak grupa działała na marginesie, raczej ignorowana przez większość polityków, którzy marzyli, aby o temacie kredytów walutowych wreszcie zrobiło się cicho.
Dzisiaj wiemy już, że tak nie będzie. TSUE, odpowiadając na pytania zadane przez polskiego sędziego prowadzącego sprawę państwa Dziubak przeciw bankowi Raiffeisen, dał frankowiczom potężną amunicję. Uznał bowiem, że nielegalnych klauzul w umowach nie można dowolnie zastępować innymi. To bardzo ważne w kontekście tzw. kredytów indeksowanych do franka, a takich była na naszym rynku większość wśród pożyczek potocznie określanych jako walutowe. Jeśli usuniemy z nich niezgodne z prawem klauzule kursowe, odnoszące się do arbitralnie ustalanych wewnętrznych tabel banków zamiast do kursów NBP (na co wielokrotnie zwracał uwagę Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów), taki kredyt zostaje „odfrankowiony”, czyli staje się złotowym. Co dalej?
Droga donikąd
Sąd może go oczywiście unieważnić, ale kredytobiorca musi wtedy znaleźć pieniądze, żeby zwrócić bankowi pożyczone środki pomniejszone – o wszystkie zapłacone dotąd raty.