Ponad 44 tys. pań z rocznika 1953 poczuło się wystawionych przez premiera do wiatru. Należy im się 400–600 mln zł z tytułu niesłusznie pomniejszonych emerytur. Miała im to zagwarantować ustawa, której projekt zablokowała na ostatniej prostej kancelaria premiera. Plotka głosi, że Mateusz Morawiecki musi jeszcze przemyśleć sprawę, a tak naprawdę nie ma ochoty wpisywać do projektu budżetu kolejnych wydatków.
Czytaj także: Skąd się wezmą nasze emerytury?
Panie miały rację
Problem powstał w 2013 r., gdy panie zdecydowały się zamienić emeryturę wcześniejszą na zwykłą. Wtedy zmieniono przepisy, a to spowodowało zmniejszenie kwoty świadczeń o już wypłacone emerytury – zaczęły dostawać po 300, a nawet 600 zł mniej. Ani ZUS, ani sądy nie przyznawały im racji.
Z pomocą przyszedł Rzecznik Praw Obywatelskich i w 2019 r. Trybunał Konstytucyjny ostatecznie orzekł, że przepisy z 2013 r. są niekonstytucyjne. A więc panie miały rację. Należy im się zwrot niesłusznie utraconych pieniędzy. Mają tylko złożyć wniosek do ZUS w ciągu pół roku od wejścia w życie stosownej ustawy.
Czytaj także: PiS sięga po OFE. Jak na tym wyjdą przyszli emeryci?
Pół miliarda piechotą nie chodzi
Projekt został zgłoszony i przegłosowany przez Senat. Na swoim ostatnim posiedzeniu, czyli 15–16 października, miał go przegłosować również Sejm. Ale okazało się, że ten punkt z porządku obrad zniknął na wniosek kancelarii premiera. Nowo wybrani posłowie też się nim nie zajmą, ponieważ wszystkie projekty, które nie zostały uchwalone, wędrują do kosza. A więc ten też. W parlamencie obowiązuje zasada dyskontynuacji. Panie z rocznika 1953 znów zostały na lodzie.
Najwyraźniej rząd, który w kampanii obiecuje wszystkim wszystko, na ich emeryturach akurat postanowił zaoszczędzić. Pół miliarda piechotą nie chodzi.
Czytaj także: PiS chce wykupić Polskę za nasze pieniądze