Antysmogowe aplikacje w naszych telefonach zaczęły dawać pierwsze sygnały o przekroczonych normach skażenia powietrza. To znak, że nadeszła jesień i zaczął się sezon grzewczy. Dymy z domowych pieców, kominków, osiedlowych kotłowni i miejskich ciepłowni mają największy wpływ na jakość powietrza, którym oddychamy. W indywidualnych gospodarstwach domowych w ciągu roku spalane jest ok. 10 mln ton węgla różnej jakości i ok. 8 mln ton drewna. Wraz z ciepłowniami i elektrociepłowniami rocznie spalane jest w celach grzewczych 24 mln ton węgla.
Do tego dokłada się też ruch drogowy, drugi składnik tzw. niskiej emisji, czyli tych zanieczyszczeń, które są emitowane z najniżej położonych źródeł (poniżej 40 m). Ruch jest coraz bardziej intensywny, a każdego roku na ulicach naszych miast przybywa kolejnych setek tysięcy wysłużonych aut sprowadzonych z zachodniej Europy. Tam nie zostałyby już dopuszczone do ruchu ze względu na stan techniczny i zatruwanie środowiska, a u nas mają jeszcze przed sobą wiele lat eksploatacji, w której nikt im nie będzie przeszkadzał.
Kiedy w ostatniej kadencji Sejmu pojawiła się szansa, by to zamienić i rząd zgłosił projekt przepisów przewidujących zaostrzenie wymagań technicznych, interweniował sam prezes Kaczyński, informując z trybuny, że PiS się z tego pomysłu wycofuje.
Jeśli więc do dymów z kominów i rur wydechowych dodamy jesienną aurę, bezwietrzną z mgłami i niskim ciśnieniem, to przed smogiem uciec nie sposób. W rankingu Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) monitorującej 3 tys. miast z całego świata w pierwszej setce miast europejskich z najwyższym skażeniem pyłem PM10 znajdowało się ostatnio aż 45 polskich miast.
Uwaga – alarm
W tym sezonie nie tylko antysmogowe aplikacje telefoniczne będą nas o tym alarmować.