Wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego i związane z tym kolejne ograniczenia to dla polskiej gospodarki test wytrzymałości, któremu niektóre branże mogą nie podołać. Dlatego trzeba myśleć nie tylko o tym, jak ratować chorych i zapobiec rozprzestrzenianiu się epidemii, ale też jak ratować firmy i zapobiegać epidemii niewypłacalności. Gospodarka zaczyna zdradzać coraz więcej symptomów chorobowych.
Czytaj też: Koronawirus zainfekował gospodarkę
Gospodarka sypie się jak domino
Najnowsze decyzje rządu dotyczą pozornie tylko wybranych obszarów życia: transportu, handlu, usług, gastronomii, turystyki, kultury. Ale w systemie gospodarczych naczyń połączonych natychmiast uruchamia się efekt domina. Kłopoty jednych branż i firm przenoszą się na kolejne. Zamknięcie granic to paraliż dla wielu przewoźników. Najboleśniej odczuje to uziemiony PLL LOT. Zamarły lotniska, które dziś są jednocześnie centrami handlowymi, więc dziesiątki działających tam sklepów nie mają szans na zarobek. Niektóre będą musiały się rozstać z dużą częścią personelu.
Brak ruchu lotniczego oznacza dla rafinerii problem ze sprzedażą paliwa jet do silników odrzutowych. To nie tylko ograniczenie ich przychodów, ale i problem technologiczny, bo przerabiając ropę, uzyskuje się benzynę, olej napędowy i wiele innych produktów, na które dziś nie ma zbytu. Ucierpią Orlen i Lotos, zwłaszcza że ruch samochodowy także zmalał. Firmy autobusowe, zwłaszcza przewozów międzynarodowych, dużą część pojazdów odstawiły na parkingi.