Koronawirus dotarł z Chin do Europy szlakiem, którym w średniowieczu przywędrowała słynna „czarna śmierć”. Jak wówczas wrotami była Wenecja, niegdyś najważniejszy europejski port, dziś jedna z największych atrakcji kontynentu, obowiązkowy punkt programu dla turystów z Azji, a szczególnie z Chin. Kiedyś zaraza płynęła na pokładach weneckich galer, dziś podróżuje wielkimi wycieczkowcami i szerokokadłubowymi odrzutowcami.
Koronawirus przybył w najgorszym momencie, gdy w mieście trwał wenecki karnawał, najważniejsza masowa impreza roku. Fantazyjne maseczki trzeba było zamienić na ponure, sanitarne. Miasto na lagunie opustoszało, a po nim kolejne północnowłoskie miasta przyciągające o tej porze masowo turystów. Studio filmowe Paramount Pictures musiało odwołać zdjęcia do kolejnego filmu Toma Cruise’a z cyklu „Mission: Impossible”, które miały być kręcone w Wenecji. Zamknięto operę La Fenice i mediolańską La Scalę, a mecz Interu Mediolan z Łudgorec Razgrad musiał się odbyć przy pustych trybunach. W kościołach opróżniono kropielnice, a wiernym zakazano podawania rąk na znak pokoju.
Z Włoch epidemia ruszyła do kolejnych krajów, obecność koronawirusa odnotowano w dużej części Europy. Jest już na wszystkich zamieszkanych kontynentach. Budzi lęk obywateli i niepokój polityków, bo jest testem procedur i zdolności radzenia sobie przez administrację państwową z nieprzewidywalną i dynamiczną sytuacją.
Co tam się dzieje, nie wiadomo
Co gorsza, epidemia zainfekowała gospodarkę świata. I znów wszystko za sprawą Chin, gdzie narodziła się COVID-19 i gdzie zbiera największe żniwo. W efekcie konieczne było tam zamknięcie wielu przedsiębiorstw. Pozostałe działają na zwolnionych obrotach, bo brakuje pracowników. Pełną parą pracują za to fabryki szyjące maseczki i odzież ochronną.