Symboliczna godzina ciemności dzisiaj o 17 w wielu polskich miastach ma być formą protestu samorządowców, ale raczej nie zrobi wielkiego wrażenia na mieszkańcach. A to dlatego, że wygaszone zostaną tylko niektóre latarnie, oświetlające głównie deptaki i reprezentacyjne obiekty.
Jednak problem jest poważny, bo budżety samorządów znajdują się w coraz gorszym stanie z wielu powodów. Część z nich to efekt polityki PiS, który zwłaszcza w miastach rządzonych przez inne partie widzi swoich największych wrogów. Najpierw tak skonstruował reformę obniżającą podatek PIT, że znaczną część strat z tego tytułu przerzucił na samorządy, nie oferując im żadnej rekompensaty. Teraz poszedł o krok dalej, bo Sejm właśnie przyjął nową ustawę, zgodnie z którą zmniejszy się od przyszłego roku kwota pieniędzy z PIT i CIT przekazywana do samorządów. Tylko ta jedna zmiana oznacza roczny ubytek w wysokości prawie 1,5 mld zł.
Czytaj też: Tak PiS konfliktuje mieszkańców z samorządami
Podatki, pandemia i jeszcze weto
Równocześnie samorządy cierpią z powodu pandemii i to na kilka sposobów. Mniejsza aktywność gospodarcza to mniejsze przychody z podatków, a spadek liczby pasażerów komunikacji miejskiej (do czego częściowo przyczynił się rząd, opowiadając sprzeczne z wynikami badań naukowych brednie o dużym ryzyku zakażenia się wirusem w autobusie czy tramwaju) to równocześnie spadek wpływów ze sprzedaży biletów. Do tego rosną wydatki, chociażby na wsparcie lokalnej służby zdrowia walczącej z pandemią, która na pieniądze z rządu nie ma co liczyć. Już samo połączenie antysamorządowych zmian podatkowych i skutków koronawirusa wystarczyłoby do zrujnowania lokalnych budżetów. Jednak na tym nie koniec.
Polsko-węgierskie weto wobec nowego budżetu unijnego jest jeszcze jednym, być może najpoważniejszym ciosem zadanym samorządom. Bo to właśnie one były dotąd ogromnymi beneficjentami funduszy wspólnotowych, bez których nie zrealizowano by wielu inwestycji. Miasta francuskie czy niemieckie, gdy budują metro, linie tramwajowe albo realizują inne projekty na dużą skalę, mogą liczyć na hojne wsparcie z budżetów centralnych. Miasta polskie takiej możliwości najczęściej nie mają. U nas to właśnie fundusze unijne są podstawą rozwoju samorządów i jeśli ich zabraknie, nic ich nie zastąpi.
Rząd o tym doskonale wie i zapewne zakłada, że nawet przy wecie część unijnych pieniędzy do Polski popłynie dzięki prowizorium budżetowemu. Tyle że w tej puli nie będzie środków na nowe, wieloletnie programy dla samorządów, bo tych po prostu nie da się skonstruować.
Czytaj też: Pierwsze skrzypce gra Merkel. Jak UE rozegra to weto?
PiS tak samorządów nie odbije
Sytuacja, w której rząd centralny i większość samorządów są kontrolowane przez różne siły polityczne, nie jest w Europie niczym rzadkim. Tak jest dziś choćby we Francji (gdzie prezydent Macron i jego ugrupowanie mają pełnię władzy centralnej, ale ponieśli klęskę w ostatnich wyborach samorządowych) czy w Wielkiej Brytanii, gdzie w Izbie Gmin bezwzględną większość mają konserwatyści, ale Londyn czy Manchester są w rękach Partii Pracy.
Jednak to nie oznacza, że trzeba zabierać pieniądze samorządom i w ten sposób szkodzić mieszkańcom. Tymczasem u nas to właśnie zwykli ludzie będą największymi ofiarami taktyki rządu. Ubytek dochodów przy szybko rosnących wydatkach (mamy dzięki Radzie Polityki Pieniężnej kontrolowanej przez PiS najwyższą inflację w Unii Europejskiej) połączony z unijną blokadą spowoduje w najbliższych latach kataklizm inwestycyjny.
Rząd liczy zapewne, że dzięki temu w 2023 r. przejmie władzę przynajmniej w niektórych większych miastach na fali niezadowolenia mieszkańców. Może się jednak przeliczyć, bo kłopoty samorządów dramatycznie pogorszą koniunkturę gospodarczą w całej Polsce. Wówczas latarnie trzeba będzie wyłączać nie tylko na godzinę i nie tylko na wybranych ulicach.
Czytaj też: Jak rząd podkupuje samorządowców