Paczkomatów InPostu (nazwa przed laty została prawnie zastrzeżona) stoi już w Polsce ponad dziesięć tysięcy. To wciąż za mało. Paczkomaty padają ofiarą własnego sukcesu, zwłaszcza w listopadzie i grudniu, między czarnym piątkiem a Bożym Narodzeniem. Czasem obok paczkomatu stoi wówczas dostawczak z kierowcą, jako mobilny magazyn dla przesyłek, które nie zmieściły się w boxach. InPost próbuje zachęcać klientów do szybszego odbierania paczek. Mają na to dwie doby od powiadomienia, ale komu uda się opróżnić skrytkę w ciągu dwóch godzin, ten może wziąć udział w loterii i wygrać, jak szczęście dopisze, samochód.
InPost, założony przez biznesmena Rafała Brzoskę, tak naprawdę zawdzięcza paczkomatom drugie życie. Zaledwie trzy lata temu pocztowa grupa Brzoski była na skraju bankructwa po tym, jak straciła kontrakt na obsługę korespondencji wszystkich sądów i prokuratur. Wówczas fundusz inwestycyjny Advent International wyłożył około pół miliarda złotych na zakup większości akcji i spłatę części długów. Brzoska przekonał Amerykanów, że listy to także dla niego już prehistoria, a nowa strategia rozwoju InPostu ma polegać na stworzeniu wielkiej sieci „ostatniej mili”, czyli dostarczania przesyłek ze sklepów internetowych do klientów, przede wszystkim za pośrednictwem paczkomatów. A tych będzie coraz więcej i zawsze będą dostępne 24 godziny na dobę.
Pół miliarda paczek
Advent International uznał, że warto zaryzykować, i chyba się nie pomylił. Paczkomatów nadal w szybkim tempie przybywa (aż 4 tys. w tym roku), a jeszcze szybciej rośnie ich popularność. Według badań przeprowadzonych w tym roku przez firmę analityczną Gemius już 61 proc. kupujących przez internet korzysta z dostaw do paczkomatów, które po raz pierwszy pod względem popularności wyprzedziły tradycyjne firmy kurierskie.