Rząd szacował, że z możliwości dodatkowego oszczędzania na starość skorzysta ok. 75 proc. pracowników, tymczasem tylu właśnie się z PPK wypisało. Zostało zaledwie 25 proc. Do uczestnictwa uprawnionych jest 6,4 mln osób w wieku 18–54 lat, w programie zostało zaledwie 1,65 mln – czytamy w raporcie Instytutu Emerytalnego i Kancelarii Prawa Pracy Wojewódka i Wspólnicy. Mimo że aby się w PPK znaleźć, nie należało robić nic, uczestnicy zostali zapisani z automatu. Natomiast żeby się wypisać, trzeba było złożyć u pracodawcy specjalną deklarację. I pamiętać, że to nie wystarczy. Twórcy programu postarali się, abyśmy po czterech latach znów zostali do niego wpisani automatycznie. Czyli co cztery lata trzeba się znów wypisywać. To nie jedyna rzecz, która budzi nieufność.
Czytaj także: Polska wprowadzi europejską emeryturę. Kto na tym skorzysta?
Kilka ważnych „ale” plus pandemia
Na razie rząd obiecuje oszczędzającym złote góry. Na wejściu dopisze nam 250 zł opłaty powitalnej, potem każdego roku kolejne 240 zł premii. To papierowe zapisy, które nic nie kosztują. Zmusza też do dołożenia się naszego pracodawcę – musi on odprowadzić na nasze konto co najmniej 1,5 proc. naszej płacy brutto. Gdyby chciał więcej – może do 2,5 proc. To są już prawdziwe pieniądze, nikt ich nam nie podaruje za nic, będziemy musieli zwiększyć wydajność. Zarobić na część składki finansowaną przez pracodawcę. My sami musimy wpłacić kolejne 2 proc. Na starość mogłaby uzbierać się całkiem pokaźna suma, nikt nie kwestionuje faktu, że musimy oszczędzać.