Rozmowa z Bartłomiejem Ptakiem, właścicielem szkółki narciarskiej Ptak, udziałowcem stacji Rusiń-ski w Bukowinie Tatrzańskiej, o skutkach zamknięcia stacji narciarskich w nadchodzącym szczycie sezonu.
Czytaj też: Więcej restrykcji w Europie. Jak wypadamy na tle innych?
MARCIN PIĄTEK: Zamknięcie stacji na cztery spusty w czasie zwyczajowych żniw w górach już przesądzono. Pogodził się pan z tym?
BARTŁOMIEJ PTAK: Wciąż mamy nadzieję, że jednak będą wyjątki. W żadnym kraju Europy nie ma zakazu uprawiania sportu. Liczymy, że w Polsce również członkowie narciarskich i snowboardowych klubów sportowych będą mogli kontynuować treningi.
Trzy tygodnie temu wicepremier Jarosław Gowin ogłaszał, że właściciele stacji i wyciągów oraz wszyscy tam zatrudnieni mogą być spokojni, bo w porozumieniu z przedstawicielami branży udało się wypracować zasady funkcjonowania w czasie ferii.
Żyjemy ostatnio od nadziei do rozczarowania. Najpierw liczyliśmy na to, że ferie jednak zostaną maksymalnie rozciągnięte w czasie, aby uniknąć skumulowania turystów. Ale ogłoszono, że cała Polska ma mieć ferie w tym samym terminie. Komunikat o dialogu z branżą i opracowywaniu protokołów sanitarnych kazał przypuszczać, że sezon nie pójdzie na straty. W czwartek złudzenia prysły.
A jak to funkcjonowanie w reżimie sanitarnym wyglądało?
Na razie nie wszystkie stacje na Podhalu ruszyły pełną parą. Bo nie było tłoku. Przestrzegano zasłaniania nosa i ust oraz odpowiednich odstępów na wyciągach.