Wystarczy podpisać umowę z firmą kurierską, stać się punktem odbioru paczek i już można jako tzw. placówka pocztowa nie przejmować się zakazem pracy w handlu obowiązującym w niedziele i dni świąteczne. To taktyka stosowana od kilku lat przez wiele sieci franczyzowych z Żabką na czele. Dzięki temu zdecydowana większość małych sklepów w Polsce jest otwarta siedem dni w tygodniu, a politycy PiS ten stan rzeczy do tej pory tolerowali. Może nawet byli z niego zadowoleni, bo wytrącał on argument zwolennikom liberalizacji handlu. Nie można zrobić zakupów w niedziele? Oczywiście, że można, tyle że w małych punktach, a nie tych okropnych dyskontach kontrolowanych przez obcy kapitał.
Arcybiskup kontra duże sieci handlowe
Większe sieci handlowe z patentu na placówkę pocztową długi czas nie korzystały, jednak powoli zaczynały testować, gdzie leży cierpliwość rządzących. Na przykład POLOmarket nadał status placówek pocztowych niektórym swoim sklepom, a Biedronka w niedziele otworzyła pierwszy punkt franczyzowy. Jednak przełomem okazała się decyzja Kauflandu, który niedawno podpisał stosowną umowę z firmą kurierską. Wówczas media, nieco przedwcześnie, ogłosiły, że niemiecka sieć – jedna z największych na naszym rynku – otworzy sklepy w każdą niedzielę, a zakaz pracy w handlu stanie się praktycznie martwy.
Co prawda sam Kaufland zapewniał, że na razie takich planów nie ma, ale jego dementi utonęło w medialnej burzy. Oliwy do ognia dolał abp Wiktor Skworc, który w maju podczas pielgrzymki w Piekarach Śląskich ostro skrytykował Kaufland i wezwał do walki w obronie przepisów, o których wprowadzenie Kościół apelował przecież wiele lat. Wszystko wskazuje na to, że związkowa „Solidarność” z poparciem hierarchów przekonała PiS do załatania dziury w ustawie. Za „placówkę pocztową”, której zakaz pracy w niedzielnym handlu nie obowiązuje, mają uchodzić tylko te punkty, które rzeczywiście zajmują się głównie usługami kurierskimi, czyli z tego tytułu mają ponad połowę przychodów. Tymczasem dla sklepów to dodatek, a nie podstawa działalności.
Czytaj także: Więcej niedziel handlowych? To będzie długa wojna
Za ladą tylko właściciel i jego rodzina
„Solidarność” chce, aby wrócić do punktu wyjścia. W niedziele czynne mają być tylko te sklepy, w których za ladą stanie właściciel, a pomagać może mu tylko najbliższa rodzina. I to nieodpłatnie. Oznacza to, że liczba otwartych placówek w niedziele na pewno się zmniejszy. Choćby dlatego, że np. w Żabce część franczyzobiorców prowadzi po dwa sklepy. A fizycznie będą w stanie obsługiwać przecież tylko jeden. Zapewne skrócą się też godziny otwarcia, bo przecież właściciel nie będzie w stanie pracować od rana do wieczora. Zamknięte pozostaną wszystkie większe sklepy, które zostały „placówkami pocztowymi”, chyba że uda im się znaleźć kolejne luki w ustawie.
Czytaj także: Handel bez niedziel
Niedziela dla rodzin? Nie dla wszystkich
Na marginesie uszczelniania przepisów warto odnotować ciekawy paradoks. Wolne niedziele zostały wprowadzone, jeśli kierować się argumentacją „Solidarności”, przede wszystkim z myślą o polskich rodzinach. Tak by pracownicy handlu ten dzień mogli spędzać ze swoimi bliskimi, zamiast iść do sklepu. To bardzo szlachetna idea wsparcia rodzin, ale ma ona jeden wyjątek. Okazuje się, że dobrze być rodziną pracownika zatrudnionego w handlu, jednak znacznie gorzej być rodziną właściciela sklepu. Wówczas bowiem ustawa pozwala, aby członkowie takiej rodziny pomagali w sklepie. I to nieodpłatnie! Może niektórzy robią to z własnej woli, ale inni pewnie nie mają specjalnego wyboru. Niedzielne, rodzinne szczęście dla nich nie jest przeznaczone. Oni są chyba członkami rodzin gorszego sortu.