Pod koniec września pod jedną z Żabek w Radomiu doszło do zaskakującej demonstracji. Setka uczniów z pobliskiego Zespołu Szkół Technicznych domagała się... hot dogów i demokracji. Ich niezadowolenie wzbudził fakt, że hot dogów nie starcza dla wszystkich chętnych. Sieć obiecała poprawę, ale sama jest sobie winna. Żabki, znane przez lata przede wszystkim jako niewielkie sklepy, gdzie można szybko zrobić drobne zakupy, postanowiły zainwestować w małą gastronomię. Dziś można tam wypić kawę i herbatę, zjeść hot doga albo zapiekankę. I to w cenach tak atrakcyjnych, zwłaszcza z mobilną aplikacją, że łatwo o niezadowolenie innej części klientów, którzy czekają w wydłużających się kolejkach do kasy, podczas gdy pracownik przygotowuje hot doga.
To mało atrakcyjna propozycja, zwłaszcza ze strony sieci, która wielokrotnie chwaliła się, że klient spędza w jej sklepie średnio mniej niż dwie minuty. Czyli nie traci czasu. Te pomiary wykonywano zanim sklepy zamieniły się w minibistro.
Jednak Żabka ze swojej nowej oferty raczej nie zrezygnuje. – W czasach coraz większej konkurencji na rynku każdy chce zwiększyć swoje przychody. A na małej gastronomii dzięki wysokim marżom można lepiej zarobić. Są one znacznie wyższe niż w przypadku standardowych towarów. Kłopot w tym, że jeden pracownik musi zajmować się i hot dogami, i obsługą kasy, bo z powodu rosnących szybko pensji prowadzący sklepy nie chcą zwiększać zatrudnienia – mówi Maria Andrzej Faliński, ekspert rynku handlowego, prezes Forum Dialogu Gospodarczego.
Przewaga nad konkurencją
Tempo rozwoju Żabki w ostatnich latach jest imponujące. Na wiosnę ubiegłego roku jej sieć rozrosła się do 5 tys. sklepów, a jeszcze w tym roku ma zostać otwarty punkt numer 6000. Zdecydowana większość została przebudowana na nowy format Galaxy.