Szef amerykańskiego Systemu Rezerwy Federalnej (Fed), czyli banku centralnego USA, jest prawdopodobnie najpotężniejszym urzędnikiem świata. Żaden inny polityk nie ma takiego wpływu na globalną gospodarkę: kontroluje wysokość amerykańskich stóp procentowych i rachunek Rezerwy wart już dziś 8,3 bln dol. oraz reguluje działalność amerykańskich banków, największych na świecie. Gdy szef Fed się pomyli, pracę tracą miliony ludzi, bankrutują całe branże, pikują rynki, szaleje inflacja.
Od blisko czterech lat jest nim Jerome „Jay” Powell. Lada chwila Joe Biden ogłosi, czy przedłuży jego kadencję o kolejne cztery lata. „Ta decyzja prezydenta USA może okazać się równie ważna jak wyjście z Afganistanu” – napisał „New York Times”. Powell jest autorem największej akcji ratunkowej w historii Fed, czyli reanimowania amerykańskiej gospodarki po pandemicznej zapaści. I jeśli patrzeć tylko na poziom PKB i bezrobocie, ta akcja się powiodła.
Krytycy Powella zastanawiają się jednak, czy długofalowo lekarstwo, które zaaplikował, nie będzie groźniejsze od choroby. Jego obrońcy odpowiadają, że dalekosiężne skutki nie miałyby znaczenia, gdyby pacjent nie przeżył. A to Powell nietrafionymi decyzjami mógłby sprawić, że nadszedłby gospodarczy zgon.
Ile finezji za sterem?
Poza Janet Yellen, obecną sekretarz skarbu, która decyzją Donalda Trumpa skończyła na jednej kadencji, poprzedni szefowie Fed – Ben Bernanke, Alan Greenspan i Paul Volcker – byli nominowani na drugą kadencję przez prezydentów z innego ugrupowania niż ten, który powołał ich na pierwszą. Wszystko w imię ekonomicznej stabilności. Tak najpewniej będzie i tym razem, bo nawet krytycy powołanego przez Trumpa Powella podkreślają, że nie wymienia się „pilota Fed” (Powell był w młodości pilotem amatorem), kiedy trzeba lądować podczas burzy.