W PKO BP drzwi obrotowe szybko się kręcą
Premier traci wpływy w PKO BP. Sasin górą
PKO BP długo było wyłączone z pisowskiej karuzeli kadrowej, która była udziałem wszystkich pozostałych spółek skarbu państwa. We wszystkich poza PKO działały drzwi obrotowe z turbodoładowaniem: prezesi i członkowie zarządów wpadali i wylatywali w takim tempie, że trudno było za nimi nadążyć.
Napęd zapewniała szczególna logika Zjednoczonej Prawicy: każdy liczący się polityk, żeby się liczyć, musi mieć wpływ na określone firmy i obsadzać je swoimi akolitami. A ponieważ metoda Jarosława Kaczyńskiego kontroli nad partią polega na zarządzaniu konfliktem, poszczególni politycy prowadzili nieustanne boje, odbijając z rąk konkurentów poszczególne spółki i wycinając w pień wszystkich nominatów rywala, by zwolnić miejsce dla własnych, których wycinał kolejny polityk. W tym samym momencie rywal wykonywał zajazd na spółkę rywala i mścił się albo zawiązywał taktyczny sojusz itd. Nikt specjalnie się nie przejmował kompetencjami nominatów ani losem spółek. Tak po prostu działa państwowa gospodarka.
Czytaj też: Idea Bank. Kto tu kłamie?
PKO BP, czyli bitwa pod Grunwaldem
Ale jako się rzekło, PKO BP, największy polski bank, był z tego długo wyłączony, bo od 2009 r. kierował nim Zbigniew Jagiełło, który choć nominowany za czasów PO, posadę utrzymał, bo bronił go Mateusz Morawiecki, przyjaciel i młodszy kolega z Solidarności Walczącej. Podobno chronił go własną piersią przed dymisją, a tej domagali się wszyscy. Oczywiście dobre wyniki PKO BP, jakie wypracowywał Jagiełło, nikogo nie interesowały. Wszystkich interesowała za to gigantyczna liczba posad, jakie dla swoich ludzi można zdobyć w banku. Ponoć ochrona Jagiełły przed dymisją była jednym z warunków paktu, jaki Morawiecki zawarł z Kaczyńskim.
Ale każdy pakt ma swój koniec. Morawiecki musiał pożegnać przyjaciela, który złożył rezygnację. W chwili odejścia Jagiełły w PKO BB rozgorzała prawdziwa bitwa pod Grunwaldem. Bank nadrabia stracony czas, dokonując obrotów kadrowej karuzeli. Właśnie mamy kolejny: następca Zbigniewa Jagiełły Jan Emeryk Rościszewski po czterech miesiącach złożył rezygnację z funkcji prezesa banku. Jego następczynią ma zostać Iwona Duda, która niedawno została prezesem Aliora.
Rościszewski był uznawany za człowieka Morawieckiego. To on poznał obecnego premiera z Jarosławem Kaczyńskim. Duda zaś jest człowiekiem Sasina. Bo główna oś bitwy o PKO BP przebiega między Morawieckim a Sasinem. Wicepremier chce premierowi wyrwać ten smaczny kąsek i wygląda na to, że mu się to uda. Zapewne dzięki znanej metodzie Jarosława Kaczyńskiego check and balances. Widać wyraźnie, że Kaczyński przeczytał uważnie maile Dworczyka i doszedł do wniosku, że premier za jego plecami robi własną politykę personalną, nie konsultując tego z Nowogrodzką. I Sasin dostał zielone światło dla przejęcia banku.
Czytaj też: Prezes PKO rezygnuje, fotel premiera zaczyna się chwiać
Nowa prezes PKO BP. Koneksje, nie kompetencje
Iwona Duda, choć ma długie CV, jest osobą o znikomym stażu w bankowości. Nieco ponad rok była szefem Aliora, wcześniej zaś krótko w radzie nadzorczej BOŚ Banku. Te braki nadrabia za to z naddatkiem znakomitymi koneksjami w polityce. Jej pierwszym protektorem był Cezary Mech, niegdyś wpływowa postać w PiS. Ostatnio była doradczynią prezesa NBP Adama Glapińskiego i to jego aktywności zawdzięcza szybką karierę w bankowości. Wcześniej Glapiński usiłował zrobić Dudę przewodniczącą KNF. Po 2015 r. była osobą wszędzie potrzebną: Błaszczak ją przeforsował na stanowiska w radach nadzorczych spółek Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Zobaczymy, jak długo zabawi w PKO BP i czy jej kadencję będziemy liczyli w miesiącach, czy może (to mniej prawdopodobne) w latach.
Przy okazji czyszczenia zarządu PKO BP stanowiska stracili wiceprezesi Rafał Antczak i Jakub Papierski, także ludzie Morawieckiego. Po nich zapewne pójdą kolejni. Drzwi obrotowe w PKO BP długo się nie zatrzymają. Nic więc dziwnego, że akcjonariuszy dopadły stany lękowe i kurs banku poleciał w dół.
Czytaj też: Prezesi polskich banków zarabiają miliony