Google i media na całym świecie to związek bardzo skomplikowany. W zasadzie obie strony nawzajem siebie potrzebują. Google w wynikach wyszukiwania zamieszcza krótkie fragmenty artykułów, a potem kieruje do odpowiednich stron. Stara się również tworzyć własne agregatory wiadomości, wzbogacając swoją ofertę. Jednak sam nie ma armii dziennikarzy, więc potrzebuje mediów, aby od nich czerpać treści. Te zaś muszą pogodzić się z faktem, że wielu użytkowników trafia na ich strony przez wyszukiwarkę Google’a. Współpraca pomiędzy obiema stronami wydaje się zatem koniecznością, ale kłopot pojawia się w chwili, gdy trzeba rozmawiać o pieniądzach. Jak to często bywa w związkach powstałych z rozsądku zamiast z miłości.
Czytaj także: Europa naprawia internet. Czy to koniec dyktatu cyberkorporacji?
Google i media – związek z rozsądku
Bo miłości w tych relacjach na pewno nie ma. Media oczekują od Google’a wynagrodzenia za korzystanie z ich artykułów, które przecież wzbogacają wyniki wyszukiwania. A im lepsza ich jakość, tym więcej Google zarabia na towarzyszących im reklamach. Z kolei Google najchętniej nic by nie płacił, skoro to dzięki niemu rośnie liczba odwiedzających serwisy informacyjne. I Google, i media zasadniczo chcą porozumienia, ale oczywiście na korzystnych dla siebie warunkach. Do niedawna to amerykański gigant próbował negocjować z pozycji siły, zaś lokalne media – próbujące mniej lub bardziej skutecznie utrzymywać wspólny front – narzekały na swój los. Jednak w sukurs zaczęli przychodzić im politycy. Na początku tego roku Australia przyjęła kontrowersyjne przepisy, zgodnie z którymi Google i Facebook miały zostać zmuszone do podpisania porozumień z lokalnymi mediami. Efekt? Obaj cyfrowi giganci ugięli się i zaczęli płacić australijskim serwisom za używanie tworzonych przez nich treści.
Czytaj także: Facebook ostro gra z Australią
Google dogaduje się z Francją i Niemcami
W Unii Europejskiej od dwóch lat obowiązuje dyrektywa dotycząca praw autorskich w świecie cyfrowym. Na razie tylko część krajów członkowskich wprowadziła ją do swojego porządku prawnego, ale efekty są już widoczne. Na przykład we Francji i w Niemczech – dwóch najważniejszych unijnych rynkach. We Francji Google na początku tego roku podpisał porozumienie z szeregiem serwisów informacyjnych, a niedawno nawiązał współpracę z agencją AFP. A i tak został ukarany grzywną wynoszącą pół miliarda euro za to, że – jak uznali Francuzi – nie negocjował z mediami uczciwie. Kilka dni temu w Niemczech Google podpisał umowę z dużą grupą wydawców (m.in. ze znanym tygodnikiem „Der Spiegel”). Kwot żadna ze stron nie ujawniła. Wciąż zaś trwają rozmowy koncernu z najpotężniejszym niemieckim graczem medialnym, jakim jest Axel Springer. Strony nie mogą najwidoczniej porozumieć się co do warunków finansowych.
Postnormalność: Co zrobić z cyfrowymi monopolistami
Skąd nagle ta gotowość Google’a do płacenia europejskim wydawcom, skoro przez lata Amerykanie stawiali sprawę jasno: żadnych pieniędzy nie będzie? Prawdopodobnie koncern nie chce otwierać kolejnego frontu na wojnie toczonej w Unii z Komisją Europejską. Został już ukarany trzema ogromnymi grzywnami za nadużywanie dominującej pozycji na rynku wyszukiwarek. Lepiej zatem porozumieć się z mediami i w pełni legalnie korzystać z owoców ich pracy. Koszty dla Google’a raczej nie będą zbyt wysokie, tym bardziej że koncern świetnie rozgrywa wydawców. Wykorzystuje fakt, że nie potrafią utworzyć wspólnego frontu, a do tego tak bardzo potrzebują dziś pieniędzy, że na pewno gotowi są do sporych ustępstw. Byle tylko dostać coś od Google’a za treści, które i tak muszą stworzyć dla swoich czytelników.
Status quo w interesie rządu PiS
A co w Polsce? U nas żadnego porozumienia między Amerykanami a wydawcami nie ma i raczej zbyt szybko nie będzie. Z prostego powodu. Obecny rząd z unijną dyrektywą walczy przed europejskim trybunałem (rzekomo dlatego, że ogranicza wolność słowa), więc nie chce jej w Polsce wprowadzić. A skoro brakuje odpowiednich przepisów, Google nie odczuwa żadnej presji, aby zacząć płacić naszym mediom. Te zaś nie mogą liczyć na podobne wsparcie, jakie mają od swoich polityków wydawcy australijscy, francuscy czy niemieccy.
U nas sytuacja jest zupełnie inna. Media publiczne jako narzędzia propagandy dostają hojne wsparcie od podatników. Zaś niezależne media prywatne są przez PiS zwalczane, a to przecież one najwięcej by skorzystały na uczciwej współpracy z Google czy Facebookiem. Tak naprawdę w interesie obecnego rządu leży utrzymanie status quo. Przynajmniej pod tym względem może pokazać, jak dba o dobre relacje polsko-amerykańskie.
Czytaj także: Mamy globalne porozumienie podatkowe. Gdzie ta kasa?