Prace nad nową regulacją w Komisji Europejskiej – Digital Services Act – trwają już ponad rok. W dużym uproszczeniu: nowe przepisy mają za zadanie ukrócić wszechwładzę firm, których model biznesowy, trafnie określony przez harwardzką ekonomistkę Shoshanę Zuboff mianem „kapitalizmu inwigilacji”, jest oparty na ciągłym śledzeniu użytkowników. Pozyskane w ten sposób informacje są wykorzystywane do personalizowania reklam i rozwijania kolejnych usług oraz pozwalają maksymalizować spędzany przez użytkowników czas przed ekranem i ich zaangażowanie. Można im dzięki temu pokazać więcej reklam, na które z większym prawdopodobieństwem zareagują).
Cierpi na tym prywatność użytkowników, bo ich nieujawnione słabości wykorzystywane są dla zysku. Do tego gubi się jakość informacji (sensacja wygrywa z rzetelnością, bo lepiej się klika), a ponieważ to algorytmy zaprogramowane zgodnie z interesami biznesowymi platform kształtują dziś naszą cyfrową rzeczywistość, coraz bardziej kurczy się nasza sfera wolności do samodzielnego podejmowania decyzji.
Przywykliśmy do myśli, że taka jest cena za dostęp do „darmowych” usług, bez których trudno wyobrazić sobie dzisiaj codzienne funkcjonowanie. Jednak wcale tak nie musi być – ambicją unijnych instytucji jest pogodzenie rozwoju technologii z ochroną praw i wolności osób, które z niej korzystają. O te ostatnie walczą organizacje broniące praw cyfrowych – w tym Fundacja Panoptykon, która jest jednym z aktywniejszych podmiotów, które biorą od jesieni 2020 r. udział w procesie przygotowywania nowej regulacji.
Jakie rozwiązania wzmocnią pozycję użytkowników względem cyfrowych gigantów?