Tadeusz Kościński nie był w Polsce postacią znaną, bo jako minister finansów niewiele znaczył. Teraz nagle stał się popularny, ponieważ w kilku wywiadach mówi wprost, że równie mało w obecnym rządzie znaczy premier. Funkcja ministra sprowadza się do tego, że ma słuchać premiera, a ten po prostu wykonuje polecenia partii. Rozkazy płyną z Nowogrodzkiej. Szczerość budzi ciekawość.
Czytaj też: Tak Morawiecki i PiS promują Polski Ład
Rzucić ministra na pożarcie
Z Polskim Ładem było właśnie tak. Koncepcja i założenia powstały w siedzibie partii, stamtąd przekazano je Mateuszowi Morawieckiemu. „Naszym zleceniodawcą był głównie premier. A on zbierał wszystkie pomysły, które wychodziły z Nowogrodzkiej, z innych ministerstw i z różnych instytucji, na przykład Polskiego Instytutu Ekonomicznego” – mówi Kościński „Rzeczpospolitej”.
Rola Ministerstwa Finansów sprowadzała się do tego, żeby zamienić to na ustawę i policzyć skutki. Zrobili to wiceministrowie Jan Sarnowski i Piotr Patkowski wspólnie z szefem PIE Piotrem Arakiem. Nad sensem i spójnością rozkazów z Nowogrodzkiej nikt się nie zastanawiał. Rozkaz to przecież rozkaz.
Jak widać, z zadania wywiązali się fatalnie. Ale ich były szef nie czuje, że zawalili robotę, po prostu taka była koncepcja. Sobie także nie ma nic do zarzucenia. Dlaczego więc podał się do dymisji? To proste – żeby ratować premiera. Po rozmowie z Morawieckim doszli do wniosku, że jego