Poczucie krzywdy narasta w 1,6-milionowej armii pracowników sfery budżetowej od dawna. Dopóki ceny rosły wolno, mogło wydawać się ono nawet nieuzasadnione. Przecież jeszcze w ubiegłym roku ich przeciętne zarobki wzrosły o 6,8 proc., czyli więcej niż wyniosła wówczas inflacja (5,1 proc.). Na płace dla nich państwo wydało 114 mld zł.
Teraz nastąpił gwałtowny zwrot. GUS podaje, że w kwietniu 2022 r. inflacja wyniosła ostatecznie już 12,4 proc. i ciągle rośnie, a podwyżki dla pracowników państwowych mają w tym roku wynieść tylko 4,4 proc. Nożyce wynagrodzeń między grupami, których zarobki zależą od rynku, a tymi, którym płaci państwo, niebezpiecznie się rozwarły. W kwietniu 2022 r. w stosunku do kwietnia roku poprzedniego przeciętna płaca w przedsiębiorstwach wzrosła według GUS o 12,4 proc.
Związkowcy alarmują, że budżetówka gwałtownie się pauperyzuje. Młody nauczyciel z tytułem magistra oraz przygotowaniem pedagogicznym otrzyma jako stażysta już po podwyżce 3079 zł brutto, czyli pensję zaledwie o 69 zł wyższą od płacy minimalnej. Ponieważ jednak pracownicy budżetówki należą do najbardziej uzwiązkowionych, będą walczyć. Po ich stronie opowiadają się od dwóch lat organizacje pracodawców, co jest nowością. – Skala zaniechań jest ogromna – uważa prof. Jacek Męcina, specjalista prawa pracy z UW, w Radzie Dialogu Społecznego reprezentujący Konfederację Lewiatan. Pracodawcy boją się zapaści usług publicznych, takich jak edukacja czy ochrona zdrowia, bo to odbije się także na biznesie.
Figlarne statystyki
Praca dla państwa kusi niby licznymi przywilejami. Takimi jak obowiązkowa „trzynastka” czy nagrody jubileuszowe, o których pracownicy firm prywatnych dawno już musieli zapomnieć. Podobnie jak o bonusach za wysługę lat.