MARCIN PIĄTEK: – W lewicowych kręgach ukuto ostatnio nośne hasło: mieszkanie prawem, nie towarem. Co pani na to?
KATARZYNA KUNIEWICZ: – Myślę, że to fałszywe przeciwstawienie, gdyż mieszkanie jest towarem podlegającym wolnorynkowym mechanizmom, jednocześnie będąc fundamentalną życiową potrzebą. Ale rozumiem, że ta fraza z rozmysłem została w ten sposób sformułowana, aby zwrócić uwagę na to, że drastycznie przybyło ludzi, zwłaszcza z młodego pokolenia, których nie stać na własny kąt. Ten brak perspektyw jest frustrujący i groźny społecznie.
Może takie postawienie problemu jest niewłaściwe? W internetowej przestrzeni sypnęło drwinami pod adresem autora hasła: że jest typowym przedstawicielem młodego roszczeniowego nieróbstwa. Bo przecież bez pracy nie ma kołaczy. I tak dalej, w tym tonie.
Przecież nikt nie zabrania pracować i dorabiać się ambitnym oraz mającym potrzebę posiadania własnego mieszkania. Jeśli stać cię na adres w dobrej lokalizacji, kupuj! I nie osądzaj tych, którzy nie mogą sobie na to pozwolić. Obecna sytuacja rynkowa, czyli wysokie ceny mieszkań, galopujące koszty kredytu i zaostrzone kryteria oceny zdolności kredytowej [w kwietniu weszła w życie rekomendacja Komisji Nadzoru Finansowego, obligująca banki do analizowania wniosków kredytowych, dodając do obecnego poziomu stóp 5 proc.] oznaczają, że z grona klientów zostali wykluczeni ludzie nawet nieźle sytuowani. Po drugie, pobrzmiewa w tych krytycznych głosach utrwalone już przekonanie, że posiadanie własnego mieszkania musi być wynikiem życiowej zaradności, a państwo nie ma tu do spełnienia żadnej roli. No więc nie! Państwo musi w tej grze brać udział i mówię to jako zwolenniczka wolnego rynku.
Moi młodsi znajomi z pokolenia 30-latków mawiają, że praktykują swoisty model 2+1.