Ziemie nieodzyskane
Apartamentowce na skażonej ziemi. Ludzie chcą tu mieszkać, a nie powinni
W miastach kończą się tereny łatwe do inwestowania. Wcześniej, mimo ryzyka powodzi, zabudowano sporo terenów nadrzecznych i zalewowych. Teraz deweloperzy masowo sięgają po grunty, na których przez dziesiątki lat, odciskając swe piętno, działał przemysł. Dziś nierzadko to superlokalizacje: blisko centrum albo dobrze z nim skomunikowane. Miejsca, w których ludzie chcą mieszkać, choć niekoniecznie powinni.
Rachunek za cappuccino
O tereny po fabryce ciągników w Ursusie deweloperzy, niesieni wizją miasteczka z tysiącami mieszkań, przez kilka lat wojowali z przemysłem (w sumie ok. 100 firm), który chciał tam pozostać i zbudować park technologiczny. Wspierał go m.in. dr Krzysztof Nawratek, urbanista i architekt, zwolennik reindustrializacji. Przekonywał, że wypędzenie przemysłu z miast w imię fantazji cappuccino city to rodzaj samookaleczenia.
Jednym z argumentów za utrzymaniem w podwarszawskim Ursusie funkcji produkcyjnej miały być zanieczyszczenia gruntu związane z dawną działalnością fabryczną. Bo ubiegłowieczny przemysł mało się liczył ze środowiskiem. Inne były technologie i zasobność kraju. Inna wiedza i wrażliwość ekologiczna. Dlatego tereny poprzemysłowe, żeby na nich zamieszkać, wymagają diagnozy, a następnie usunięcia lub zmniejszenia szkodliwych pozostałości. Metody są różne – od wywiezienia skażonych warstw ziemi do utylizacji, przez stabilizację szkodliwych substancji przy użyciu środków chemicznych, po poddanie ich oddziaływaniu mikroorganizmów (np. bakterii). Nazywa się to remediacją, od łac. remedium – środek zaradczy.
Czasami remediacja może być tak droga, że nieopłacalna. A może też być konieczna, by zapobiec degradacji nowych obszarów. Przykładem dawne Zakłady Chemiczne Zachem w Bydgoszczy, gdzie szkodliwe substancje wraz z wodami podziemnymi przesuwają się w kierunku Wisły, skażając po drodze tereny, na których żyją ludzie (pisaliśmy o tym w tekście