15,5 proc. – to roczny wzrost cen w lipcu według szybkiego szacunku GUS. To również dokładnie tyle samo, co stopa inflacji za czerwiec. Oznacza to, że po raz pierwszy od czerwca roku ubiegłego (z pominięciem lutego 2022 r., gdy inflację na chwilę zdusiła rządowa tarcza) tempo wzrostu cen nie było szybsze niż miesiąc wcześniej. Niektórzy analitycy prognozowali nawet, że inflacja może nieco spaść. Okazali się jednak nadmiernymi optymistami. Czemu zawdzięczamy tę chwilową stabilizację? Jak wynika ze wstępnych danych GUS, głównie tańszym paliwom. W lipcu staniały one o 2,6 proc. w porównaniu z czerwcem – przede wszystkim dzięki spadkom cen ropy na światowych rynkach i akcjom promocyjnym na naszych stacjach. Żywność w lipcu wciąż drożała, chociaż raczej powoli (0,6 proc. w porównaniu z czerwcem, a o 15,3 proc. w ciągu ostatniego roku), podobnie jak nośniki energii (odpowiednio o 1,3 i 36,6 proc.).
Czytaj także: NBP i Glapiński coś sobie prognozują o inflacji. Hamulec się zaciął
Stabilizacja na wysokim poziomie
Co dalej? Jeśli ropa nie zacznie znowu drożeć na rynkach, może nas czekać okres stabilizacji inflacji, chociaż, niestety, na bardzo wysokim poziomie. Nawet jeśli nieznacznie zacznie ona spadać, nie odczujemy tego raczej w naszych portfelach. Wciąż na bardzo wysokim poziomie jest tzw. inflacja producencka, a to oznacza, że producenci będą przerzucać swoje koszty na konsumentów. Najczęściej stopniowo, aby uniknąć spadku sprzedaży. Wiele firm chwilowo wzięło na siebie eksplozję kosztów, ale przecież nie ma wielkiego wyboru, jeśli nie chce obniżyć swoich marż – musi znaleźć po prostu odpowiedni moment na podwyżki cen.