To miała być mała stabilizacja, ale trwała zaledwie miesiąc. Chociaż większość analityków uspokajała, dzisiejsze dane Głównego Urzędu Statystycznego są bardzo niepokojące. Roczny wskaźnik inflacji wzrósł z 15,6 proc. w lipcu do 16,1 proc. w sierpniu. W ciągu tylko jednego miesiąca ceny zwiększyły się w naszym kraju o 0,8 proc. Aż o 1,6 proc. podrożała – i to w środku lata – żywność, a o 3,7 proc. nośniki energii. To właśnie żywność i energia od dawna są głównymi elementami napędzającymi inflację. W sierpniu aż o 8,3 proc. staniało paliwo do prywatnych środków transportu. Mogliśmy to odczuć na stacjach benzynowych, ale nawet tak wyraźna ulga nie była w stanie powstrzymać wzrostu inflacji.
A to niepokojąca informacja, bo na kolejny podobny spadek cen paliw nie ma już co liczyć. Przeciwnie, zapewne będą drożeć, bo znów osłabił się złoty wobec dolara, światowe ceny ropy ustabilizowały się albo nawet lekko rosną, a do tego najważniejsze sieci paliw kończą z letnimi promocjami. Jednak największym zagrożeniem dla naszych portfeli jest lawina podwyżek cen prądu i gazu. Nawet jeśli gospodarstwa domowe, jak obiecują politycy, będą przed nimi w dużym stopniu chronione, to znacznie więcej zapłacą firmy, a także samorządy. I jedne, i drugie będą musiały w konsekwencji podnosić ceny towarów i usług. To zresztą dzieje się już od dawna, ale za kilka miesięcy może nas czekać prawdziwy szok.
Adam Glapiński nieustannie się myli
Tymczasem prezes Narodowego Banku Polskiego wieszczył ostatnio stabilizację cen i zapowiadał, że podnoszenie stóp procentowych dobiega końca. Nie ma większego sensu zastanawiać się, czy Adam Glapiński nieustannie się myli, czy po prostu żyje w innej rzeczywistości. Podwyżka stóp we wrześniu wydaje się – w świetle dzisiejszych fatalnych informacji – koniecznością. Różnica między stopą referencyjną (obecnie 6,5 proc.) i inflacją (16,1 proc.) dochodzi już do 10 pkt proc. A to fatalna wiadomość dla złotego, który dodatkowo ucierpiał w ostatnim czasie z powodu coraz silniejszego dolara.
Gdy amerykańska waluta zyskuje wobec europejskiej (bo świat bardzo boi się głębokiej recesji na naszym kontynencie, wywołanej coraz poważniejszym kryzysem energetycznym), złoty w takiej sytuacji zawsze słabnie jeszcze bardziej niż euro. Jedynym ratunkiem dla naszej waluty byłoby zdecydowane podniesienie stóp przez Radę Polityki Pieniężnej.
Spirala inflacyjna się nakręca
Rząd z inflacją walczy wciąż na jeden sposób – zwiększając wydatki, co oczywiście powoduje jeszcze szybszy wzrost cen. Po wakacjach kredytowych pojawił się dodatek węglowy – po raz kolejny wsparcie przeznaczone jest dla wszystkich zainteresowanych, bez względu na ich dochody i sytuację finansową. Równocześnie w wielu branżach przyspiesza wzrost pensji, bo to jedyna metoda, by przy niskim bezrobociu zatrzymać fachowców.
Jesteśmy zatem już w samym środku spirali inflacyjnej, gdyż firmy wyższe wynagrodzenia rekompensują sobie oczywiście podnoszeniem cen produktów czy usług. Co gorsza, w tej atmosferze łatwo o panikę, co pokazało niedawne polowanie na cukier, skutkujące natychmiastowym podnoszeniem jego cen przez producentów i sklepy.
Nieustannie straszy się nas brakami: żywności, węgla, gazu, prądu. W takich warunkach jako konsumenci myślimy coraz mniej o drożyźnie, a coraz więcej o gromadzeniu zapasów czy alternatywnych produktach. Jesteśmy skłonni jeszcze zwiększać wydatki, aby zabezpieczyć najbliższą przyszłość, a to już raj dla spekulantów. Drożeje zatem to, co musi, i to, na czym można po prostu łatwo zarobić, wykorzystując codziennie podsycane obawy Polaków.