Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE) ogłosiły stan zagrożenia w ramach rynku mocy. Padło jednocześnie zapewnienie, że system elektroenergetyczny pracuje stabilnie, nie występuje też konieczność ograniczania poboru energii elektrycznej przez odbiorców. „Okresy zagrożenia wystąpią w dniu 23.09.2022 r. w godzinach 19:00–20:00, 20:00–21:00” – czytamy w komunikacie.
Pierwszy raz w historii PSE – czyli operatora systemu przesyłowego (OSP) zarządzającego Krajowym Systemem Elektroenergetycznym – sięgnięto po to narzędzie. Powód jest oczywisty: polski system elektroenergetyczny trzeszczy w szwach i jest obawa, że może dojść do blackoutu. Co to dla nas oznacza? Dobre pytanie, jeszcze tego nie przerabialiśmy. Teoretycznie nic złego nie powinno się stać, bo nie ogłoszono 20. st. zasilania, czyli stanu, w którym część odbiorców zostaje pozbawiona energii.
Czytaj także: Jak nie przekroczyć 2 tys. kWh. Polacy szykują się na zimę
Teoretycznie problemów być nie powinno
W tym przypadku jest to komunikat skierowany od uczestników rynku mocy, czyli właścicieli bloków energetycznych, którzy na podstawie zawartej z operatorem umowy są zobowiązani do „dostawy określonej mocy do systemu w okresie zagrożenia, czyli w godzinie określonej przez operatora systemu przesyłowego” – jak to wyjaśniają przepisy.
Oczywiście za taką gotowość właściciel pobiera opłatę mocową, którą każdy z nas ma zapisaną w rachunku za energię. I właśnie takie wezwanie uczestnicy rynku mocy usłyszeli. Teoretycznie problemów być nie powinno, ale polskie elektrownie sypią się i ulegają awariom. Ostatnio zaskakująco częstym. Powody mogą być realne, w końcu duża część mocy w elektrowniach węglowych jest już na granicy fizycznego zużycia. Ale może też być powód ekonomiczny: brak węgla i chęć zaoszczędzenia go na cięższe czasy. Polska elektroenergetyka zużywa w ciągu dnia 100 tys. ton, a jak jest z węglem, wszyscy wiemy. Ponieważ akurat słabo wieje, elektrownie wiatrowe nie dostarczają dostatecznej ilości energii, i zrobił się problem.
Czytaj także: Rząd chce zamrozić ceny prądu, ale nie wszystkim. I dobrze
System DSR – druga linia obrony
Im bliżej zimy, tym więcej będzie zapewne tych problemów. Na szczęście poza uczestnikami rynku mocy jest jeszcze druga linia obrony – system DSR (Demand Side Response), czyli redukcji poboru mocy. To firmy, które normalnie potrzebują sporej mocy, ale są gotowe w krytycznej sytuacji zredukować na wezwanie swój pobór energii. PSE podpisuje z takimi firmami kontrakty i one za tę gotowość także inkasują spore pieniądze. Tak wygląda nasz kryzys energetyczny – z jednej strony szybujące w rejony absurdu ceny energii, z drugiej realne kłopoty z zaspokojeniem popytu.