Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Czarna dewaluacja, czyli polski Black Friday na niby

Black Friday po polsku, Szczecin, 2021 r. Black Friday po polsku, Szczecin, 2021 r. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl
Chociaż do „oficjalnego” Black Friday jeszcze tydzień, Czarny Piątek rozlał się praktycznie na cały listopad. Szkoda, że z jego długością nie idzie w parze atrakcyjność promocji.

Piątek tydzień przed Czarnym Piątkiem to dobry moment, by sprawdzić ceny wymarzonych produktów w sklepach internetowych. Za siedem dni warto zrobić to znowu i zweryfikować, czy na pewno będzie taniej. Badania przeprowadzane przez firmy Deloitte i Dealavo w ostatnich latach wskazywały, że średnie obniżki podczas polskiego Black Friday w porównaniu do poprzedzającego piątku wynosiły zaledwie 3–4 proc. Trudno mówić w takiej sytuacji o uczciwych promocjach. Oczywiście wiele sklepów ogłasza, że przecena sięga u nich nawet kilkudziesięciu procent. Niestety, często odnoszą się albo do cen, których i tak nigdy u nich nie było, albo sztucznie zawyżonych na krótko przed Black Fridayem.

Czytaj także: Operacja „zakupy”. Czyli po co nam Black Friday

Black Friday – święto niezbyt uczciwych promocji

Taka praktyka jest niezgodna z unijną dyrektywą chroniącą klientów. Zgodnie z nią przy cenie promocyjnej powinna równocześnie pojawić się najniższa cena tego samego produktu z minimum ostatnich 30 dni. Niektóre sklepy zaczęły stosować taką praktykę, ale nie jest ona u nas standardem. Dlaczego? Bo Polska nie wprowadziła odpowiednich przepisów w życie, chociaż miała na to czas do maja tego roku. To opóźnienie, zawinione przez rząd i niczym zresztą nieuzasadnione, krzywdzi konsumentów, którzy sami muszą sprawdzać, czy rzekomo promocyjne ceny są rzeczywiście atrakcyjne.

Czytaj także: Black Friday, czyli zrobieni na czarno

„Prawie” jak w Ameryce

Hasło Czarnego Piątku polskie sklepy – zarówno internetowe, jak i stacjonarne – wykorzystują aż do przesady.

Reklama