Kierowcy i komentatorzy są zdumieni. Jeśli pod wpływem wzrostu podatków paliwo tanieje, to może do długiej listy fiskalnych obciążeń dorzucić jeszcze nowe? Wtedy będzie jeszcze tańsze?
Centralnie sterowany monopol
Wolne żarty. To tak nie działa. W ostatnim komentarzu w starym roku przewidywałem, że w 2023 r. wejdziemy ze starymi cenami na stacjach paliw, mimo że VAT i opłata paliwowa wzrastają, co teoretycznie powinno się przełożyć na wzrost o blisko 1 zł na litrze. Ale w dalszej perspektywie podwyżek nie unikniemy.
Nigdy w przeszłości zmiany podatków i opłat paliwowych nie pojawiały się na pylonach stacji benzynowych w jednym momencie i pełnej skali. Powód jest prosty: w Polsce nie ma normlanego rynku paliwowego. Mamy centralnie sterowany państwowy monopol naftowy. W efekcie to, ile płacimy na stacjach, jest wypadkową czynników politycznych i ekonomicznych. I zawsze polityka jest przed ekonomią. Tak było, tak jest. I zapewne tak będzie, chyba że Saudi Aramco – nowy wspólnikokonkurent Orlenu – zmieni reguły gry.
Nie pierwszy taki ekonomiczny cud
Andrzej Kublik z „Gazety Wyborczej” dzieli się swoimi emocjami: „Przecierałem oczy ze zdumienia, patrząc w niedzielę 1 stycznia 2023 r. na pylon z cenami paliw przy jednej ze stołecznych stacji benzynowych Orlenu. Litr najpopularniejszej benzyny 95 oktanów kosztował tam 6,62 zł, a oleju napędowego 7,82 zł. Tyle samo, ile pod koniec zeszłego tygodnia, czyli w ostatnich dniach starego 2022 r. I tyle samo za te gatunki paliw trzeba było zapłacić na stacji konkurującego z Orlenem brytyjskiego koncernu BP, który zaopatruje się głównie w naftobazach firmy kierowanej przez Daniela Obajtka”.