Chwilowe spowolnienie tempa inflacji, z 17,6 proc. w listopadzie do 16,6 proc. w grudniu ubiegłego roku, spowodowało u prezesa NBP wybuch entuzjazmu i stwierdzenie, że Polska przeżywa cud gospodarczy. Nie schłodziła go nawet pewność, że już w styczniu 2023 tempo wzrostu cen znów przyspieszy, choć Adam Glapiński ma nadzieję, że inflacja nie przekroczy 20 proc. Cud gospodarczy zawdzięczamy własnej walucie i, co prezes NBP lubi przypominać, kompetentnej władzy. Dlaczego więc Polacy nie dostrzegają tego cudu we własnych portfelach?
Z perspektywy Kowalskiego o żadnym cudzie nie ma mowy, społeczeństwo jako całość biednieje. Więcej będziemy wiedzieć, gdy poznamy badania budżetów domowych GUS, ale większość z nas czuje, że bardzo zmniejszyła się siła nabywcza naszych pieniędzy.
W portfelach cudu nie widać
W ubiegłym roku o tej porze, a więc jeszcze przed wybuchem wojny Rosji z Ukrainą, ceny w Polsce już rosły szybko, inflacja dobiegała do 9 proc. Obecnie wzrosły o kolejne 16,6 proc. To mniej niż spodziewane przez analityków 17,5, ale tzw. inflacja skumulowana przekroczyła przecież 27 proc.! W dodatku o wiele szybciej niż średnia inflacja rosną ceny towarów, które dla domowych budżetów są najważniejsze – nośników energii (ponad 30 proc. w ciągu ostatniego roku) oraz żywności (ponad 20 proc.). Za więcej złotówek nie tylko żywności możemy kupić dużo mniej.
Prezes NBP świetnie to wie, ale ten fakt bagatelizuje. Mówi, że aż do maja 2022 statystyczny Polak wzrostu inflacji nie odczuwał, płace rosły bowiem jeszcze szybciej. Dopiero od tego czasu nasze wynagrodzenia rosną wolniej, więc rosnące ceny bolą nas bardziej.