Już od 1 lipca bezpłatne dla samochodów osobowych i motocykli mają być dwa odcinki autostrad zarządzanych przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad. Chodzi o autostradę A2 między Strykowem a Koninem oraz A4 między Wrocławiem a Sośnicą (koło Gliwic). W obu przypadkach trudno mówić o rewolucji dla portfeli. Stawki są niskie, bo obie trasy zbudowano przy dużym wsparciu unijnym. Jeden kilometr na tych „państwowych” autostradach kosztuje 10 gr dla osobówek i 5 gr dla motocykli. Już od dłuższego czasu kolejne nowe odcinki autostrad nie były włączane do systemu opłat dla samochodów osobowych. Teraz po prostu ta permanentna promocja zostanie rozszerzona na całą sieć autostrad z wyjątkiem odcinków koncesyjnych.
Wyborcza promocja 2019: A2 bez opłat między Łodzią a Warszawą. Kto za to zapłaci?
Autostrady dzięki Unii i koncesjonariuszom
Jednak rząd, nie po raz pierwszy zresztą, obiecuje negocjacje z prywatnymi firmami, które zarządzają trzema ważnymi odcinkami. Stosunkowo najprostsza sytuacja jest na A4 między Krakowem a Katowicami. Przejazd samochodem osobowym na tej raczej krótkiej trasie kosztuje między 26 a 30 zł w zależności od wyboru metody płatności. Jednak koncesja wygasa w 2027 r., a już w ubiegłym roku PiS obiecał, że po powrocie tego fragmentu A4 pod skrzydła państwa opłaty zostaną zlikwidowane. Dużo dłuższe są umowy koncesyjne w przypadku A1 między Gdańskiem a Toruniem (do 2039 r.) oraz A2 od Konina do granicy z Niemcami, z wyjątkiem obwodnicy Poznania (do 2037 r.).
Rząd może oczywiście spróbować skrócić te terminy, czyli wcześniej pozbyć się koncesjonariuszy. Jednak koszty takiej operacji byłyby gigantyczne. Alternatywa to próba ich wywłaszczenia, która skończyłaby się z pewnością międzynarodowym arbitrażem i wysokimi karami dla Polski. Jazda autostradami koncesyjnymi jest oczywiście zdecydowanie droższa od tej po płatnych jeszcze odcinkach w zarządzie GDDKiA. Pamiętajmy jednak, że koncesjonariusze spłacają kredyty zaciągnięte na budowę oraz zajmują się bieżącymi remontami. Gdyby nie członkostwo w Unii Europejskiej, nieustannie krytykowanej przez PiS, zapewne prawie cała sieć autostradowa w Polsce byłaby właśnie budowana w systemie koncesyjnym. Mogliśmy z niego zrezygnować tylko i wyłącznie dlatego, że otrzymaliśmy gigantyczne wsparcie w ramach funduszy strukturalnych. To dzięki nim udało się nie tylko przyspieszyć budowę dróg, ale też znaleźć pieniądze na trasy takie jak A19 (oczko w głowie PiS), gdzie z powodu niewielkiego ruchu żadna prywatna firma nie wyłożyłaby pieniędzy na koncesję.
Skąd pieniądze na utrzymanie autostrad?
Nie znaczy to jednak wcale, że likwidacja wszelkich opłat na autostradach i równocześnie obietnica utrzymania darmowych dróg ekspresowych (które standardem różnią się od autostrad w stopniu bardzo niewielkim) jest rozsądnym krokiem. O ile Unia wsparła i wciąż wspiera budowę naszej sieci drogowej, to przecież nie będzie płacić za jej utrzymanie, zwłaszcza za kompleksowe remonty, które w przyszłości okażą się niezbędne. Dzisiaj bieżące wydatki są jeszcze dość niskie, ale za 10–15 lat zaczną w szybkim tempie rosnąć. Zamiast systematycznie zbierać środki na przyszłe inwestycje, PiS przekonuje, że stać nas na darmowe drogi szybkiego ruchu. Bez żadnych wyjątków. Podobnie jak w przypadku obniżania wieku emerytalnego obowiązuje komunikat do wyborców: mamy tyle pieniędzy, że nie musimy się martwić. A co będzie w przyszłości? To już nie nasz problem.
Czytaj także: Struś na autostradzie
Uprzywilejowany transport drogowy
Bezpłatne autostrady i drogi ekspresowe premiują tych, którzy dużo jeżdżą. Na utrzymanie i remonty mają bowiem składać się wszyscy podatnicy, bo przecież to z budżetu państwa trzeba będzie zwiększyć wydatki na sieć drogową. Po raz kolejny też rząd uprzywilejowuje transport drogowy w porównaniu z koleją. Przewoźnicy pasażerscy muszą płacić PKP Polskim Liniom Kolejowym za dostęp do torów, czyli za każdy kilometr przejechany przez ich pociągi. Te opłaty oczywiście przerzucają na pasażerów w postaci droższych biletów. Mamy zatem zadziwiającą sytuację. Okazuje się, że stać nas na autostrady i drogi ekspresowe bez opłat, ale już za tory trzeba płacić i to niemało. Rząd wspiera kierowców, ale nie chce słyszeć np. o zerowym podatku VAT na bilety kolejowe. Tak wygląda polityka ekologiczna w Polsce PiS – tu asfalt i beton są na specjalnych prawach.
Czytaj także: Kolejowa promocja przedwyborcza. Podwyżki biletów PKP... odwołane