Znamienne, że nikt nie zapytał, dlaczego Rada Polityki Pieniężnej na swoim posiedzeniu nie obniżyła stóp procentowych, pozostawiając je na poziomie 5,75 proc. Mimo że rok się kończy, nadal nie wiemy, czy nowy rząd odmrozi ceny energii i przywróci VAT na żywność, jak zamierzał zrobić rząd stary. To, że RPP woli czekać, jest tym razem w pełni zrozumiałe.
Prezes Glapiński nie ma się czym chwalić
Samochwalstwa prezes Glapiński jednak nam nie oszczędził. Nadal uważa, że polityka pieniężna RPP była właściwa i to nie ona spowodowała w Polsce inflację, jedną z najwyższych w Unii Europejskiej. Prawdą jest, że w ciągu dziewięciu miesięcy ceny rosną o 12 pkt proc. wolniej niż w szczycie, czyli w lutym tego roku, ale i prawdą jest, że 6,5 proc., jakie odnotowaliśmy w listopadzie, to ciągle dwa razy więcej niż unijna średnia.
Powodów do samochwalstwa nie ma tym bardziej, że prezes NBP porównuje śliwki do arbuzów. W innych krajach naszego regionu inflacja od naszej jest niższa, mimo że tam nie ma tarcz antyinflacyjnych. Gdybyśmy je znieśli, ceny znów poszłyby do góry. Gdyby tylko VAT na żywność został przywrócony, jak zapisał to w projekcie budżetu na 2024 r. rząd Mateusza Morawieckiego, inflacja wzrosłaby o 0,9 pkt proc. – przyznał Glapiński. Strach pomyśleć, co działoby się z cenami, gdyby odmrożono je na prąd i gaz. Tak naprawdę więc nie ma się czym chwalić.
Z banerów zdobiących gmach NBP wynika jednak, że bank centralny inflację poskromił, chociaż jej nie spowodował. Znajduje się ona w Polsce na ścieżce do celu, jakim jest wzrost cen w okolicach 2,5 proc. Powinna go osiągnąć w ciągu najbliższych dwóch lat. Inni szefowie banków centralnych, chociaż inflację mają niższą, bardziej się obawiają jej ponownego odbicia.
Czytaj też: Wrze w NBP. „Panowie dostali nakaz od Kaczyńskiego”
O Trybunale Stanu ani słowa
Konferencja Glapińskiego tym razem była wyjątkowo krótka. Najwyraźniej zależało mu, aby nie padły pytania o ewentualne postawienie go przed Trybunałem Stanu. Niejasne wypowiedzi polityków KO i Trzeciej Drogi na ten temat tak zdenerwowały prezesa, że nie czekając na konkrety, postanowił wyprzedzić atak. Naskarżył na Polskę do wszystkich instytucji międzynarodowych, których rząd PiS tak nie lubi, że oto nowa koalicja rządząca zamierza się zamachnąć na niezależność banku centralnego. Także do Europejskiego Banku Centralnego (ma siedzibę we Frankfurcie), o którym jeszcze niedawno mówił, że Niemcy przysłali nam Tuska, by wprowadził w Polsce euro, co jest wbrew naszym interesom i on do tego nie dopuści. Glapiński usłyszał w odpowiedzi, że – jeśli atak stanie się faktem – może zwrócić się o pomoc do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Przypomnijmy, że o Trybunale Stanu dla prezesa NBP zaczęło się mówić nie wtedy, gdy troje członków RPP ujawniło, że prezes łamie regulamin, ale gdy Paweł Mucha, były doradca prezydenta, obecnie w zarządzie banku centralnego, publicznie stwierdził, że prezes łamie prawo. Zarzuty, że Adam Glapiński nie tylko pokazał własną niekompetencję (za co się przed TS nie staje), ale też nie realizował celu polityki pieniężnej, jaki na RPP nakłada konstytucja, padły też ze strony prof. Andrzeja Wojtyny, byłego członka RPP. Jego zdaniem Glapińskiemu bardziej zależało na pomocy rządowi, z którym jest politycznie związany, niż na wierności konstytucji i poskromieniu inflacji.
Czytaj też: Glapiński uporał się z inflacją, Polacy niekoniecznie
NBP: przechowalnia dla kolegów z PiS
Jak do tej pory nikt się na niezależność banku centralnego nie zamachnął. Licznie stawiane zarzuty mówią raczej o tym, że prezes Glapiński sam z niej zrezygnował, kierując się chęcią pomocy ekipie politycznej, której jest liczącym się członkiem. Pokazał, co jest dla niego ważniejsze, a eksperci od polityki pieniężnej ganią go za to publicznie. Problem niezależności banku centralnego jest istotny, ale jego sedno tkwi nie tam, gdzie wskazuje Glapiński.
Chodzi nie tylko o samą politykę pieniężną. Narodowy Bank Polski swoją niezależność wykorzystuje też do tego, żeby stać się przechowalnią kolegów z PiS, którzy stracą stanowiska w rządzie. Robił tak, odkąd jest prezesem. Dobrą posadę znalazł Adam Lipiński, bliski współpracownik Jarosława Kaczyńskiego. Jeszcze lepszą posadę w Międzynarodowym Funduszu Walutowym otrzymał syn Mariusza Kamińskiego. Teraz do zarządu NBP płynnie z Ministerstwa Finansów przechodzi Artur Soboń.
Na przytulenie i dobrą pensję mogą też liczyć mniej prominentni funkcjonariusze partyjni, których w NBP jest pełno. Jak Wojciech Andrusiewicz, były rzecznik Ministerstwa Zdrowia, który w czasie pandemii przekonywał, jak skutecznie walczy z nią jego szef, choć liczba tzw. nadmiarowych zgonów właśnie u nas okazała się rekordowa. Teraz przekwalifikował się na speca od polityki pieniężnej.
Czytaj też: Glapiński przed Trybunał Stanu? Kręte ścieżki rozliczania
Glapiński życzy Polsce normalności
Słowa Adama Glapińskiego, że z nowym rządem, jeśli taki będzie, zamierza współpracować tak samo jak z odchodzącą ekipą i jak współpracowałby z rządem Mentzena czy Zandberga, nie brzmią przekonująco. Tak samo jak zapewnienia, że w czasie 13-letniej pracy w NBP na ważnych stanowiskach nigdy nie krytykował prezesa, co oznacza, że jest propaństwowy i apolityczny. Za dobrą monetę trzeba jednak wziąć jego słowa, że życzy ojczyźnie... normalności.