Klienci supermarketu z elektroniką sieci Saturn na warszawskim Targówku są ostatnio świadkami zabawnych zgromadzeń. Przy jednym z regałów w dziale z grami komputerowymi stale zbiera się tłumek dzieci. Jedno z nich wykonuje gwałtowne ruchy ciałem imitujące ciosy, wymachy, podskoki, uniki. Tego właśnie wymaga nowa konsola do gier komputerowych Nintendo Wii. A gracza można obserwować na wielkim płaskim ekranie, w który wpatrują się pozostali.
Żeby pograć w Wii Tennis, trzeba się nieźle napocić. Gracz trzyma w ręku niewielkie urządzenie, zwane wiilotem (od telewizyjnego pilota, który przypomina). Każdy ruch ręką przekłada się na ruch rakiety, trzymanej przez wirtualnego sportowca na ekranie. Wiilot jest bardzo czuły. Podobnie jak w prawdziwym tenisie – uderzenie musi być precyzyjne, żeby piłka przeleciała na drugą stronę siatki.
Z kolei gra Wii Bowling przenosi nas do wirtualnej kręgielni. Żeby prawidłowo wypchnąć kulę, trzeba wykonać ciałem i ręką ruch identyczny jak w realu. Łącznie z rozmachem, odpowiednim przyłożeniem, w miarę potrzeby podkręceniem kuli. W grze przygodowej „Legend of Zelda: Twilight Princess” grający wciela się w postać rycerza ze świata baśni. W czasie pojedynków na miecze trzeba wykazać się umiejętnością fechtunku. Strzelając z łuku do przeciwników, musimy imitować naciąganie prawdziwej cięciwy. A kiedy bohater łowi ryby w jeziorze, ręka gracza, ściskająca wiilota, na ekranie zmienia się w wędkę. – Po raz pierwszy w trzydziestoletniej historii gier komputerowych pojawiła się zasadnicza zmiana sposobu sterowania nimi – mówi Emil Ronda, właściciel warszawskiego sklepu z grami i konsolami Ultima. – Gracze zostali odciągnięci od klawiatur i myszek. To prawdziwa rewolucja.
Aby zrozumieć jej skalę, cofnijmy się o trzy dekady.