Państwo bierze, co chce
Nie można się nawet bronić. Państwo bierze, co chce: tak nacjonalizowane są prywatne polskie firmy
Bomba tyka i wybuchnie, gdy spróbują swoją firmę sprzedać. Wtedy okaże się, że od dawna już do nich nie należy. I nawet nie bardzo wiadomo, czyja jest. To przypadek Krzysztofa i Anny.
Przed kilkoma laty odkupili udziały w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością, zajmującą się produkcją przemysłową. Dobrze radziła sobie na lokalnym rynku, ale ówcześni właściciele, których było trzech, nie mieli już siły na dalsze prowadzenie biznesu ani wystarczających pieniędzy, żeby weń inwestować. Krzysztof i Anna M., prywatnie małżeństwo, zobaczyli w firmie spory potencjał, szybko dogadali się co do ceny. Podpisali akt notarialny, rozliczyli się i od sześciu lat nie mieli z poprzednimi właścicielami kontaktu. M. sporo przez te kilka lat inwestowali, firma rosła, obecnie jej rynkowa wartość jest dużo wyższa. Kiedy jednak zgłosił się poważny inwestor, z kontaktami na rynkach zagranicznych, zainteresowany kupnem pakietu kontrolnego albo nawet wszystkich udziałów, długo się nie zastanawiali. Poważny inwestor jest szansą dla firmy, której nie powinni zmarnować, zostawią sobie mały pakiet udziałów pozwalających na dostatnie życie z dywidendy.
Złowrogi KOWR
Dalszy ciąg swojej historii Anna i Krzysztof M. opowiedzieli pod warunkiem nieujawnienia ich nazwisk, branży ani nawet miejsca funkcjonowania firmy. Jest w kraju znana, a ostatnia rzecz, której by sobie życzyli, to rozgłos. Wystraszyłby zapewne wielu kontrahentów i zainteresowałby KOWR, czyli państwowy Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa. A tego boją się najbardziej.
Wraz z poważnym inwestorem, czyli kandydatem na nowego właściciela, w firmie pojawili się jego prawnicy. Anna i Krzysztof tak jak poprzedni właściciele nie ukrywali przed nimi, że firma, którą kupują, posiada dodatkowo kilka hektarów ziemi na Mazurach.