Listonosze Pocztę źle znoszą
Poczta Polska na skraju przepaści. W królestwie płacy minimalnej szykuje się strajk generalny
W Poczcie Polskiej działa 97 związków zawodowych. Już niedługo dowiemy się, czy ilość przechodzi też w jakość. W spółce, będącej w tragicznej sytuacji finansowej, trwa do końca września referendum strajkowe. Pytanie do pracowników wydaje się banalne: czy jesteś za podwyżką o tysiąc złotych brutto? Jednak nie wiadomo, ile spośród 62 tys. osób zatrudnionych w Poczcie Polskiej weźmie udział w tym referendum. Aby było wiążące, musi ich być ponad połowa. Tymczasem prawie sto związków zawodowych nie oznacza wcale wspólnego frontu wobec pracodawcy. Bo status reprezentatywnych związków mają tylko dwa – pocztowa Solidarność i Związek Zawodowy Pracowników Poczty, należący do OPZZ. To właśnie one wspólnie, mimo wielu politycznych różnic, organizują wrześniowe referendum. Mniejsze związki narzekają, że nikt z zarządu spółki nawet z nimi nie rozmawia. Ten zaś daje do zrozumienia, że wiele z tych związków powstało tylko po to, aby bronić swoich działaczy przed zwolnieniem.
Chociaż w referendum chodzi formalnie o podwyżki, tak naprawdę konflikt między związkowcami a zarządem, kierowanym od lutego przez Sebastiana Mikosza, jest znacznie poważniejszy. Mikosz, niegdyś zarządzający PLL LOT, a potem liniami Kenya Airways, został sprowadzony do Poczty po wyborach, aby ratować ją przed upadkiem. A na skraj przepaści doprowadzili spółkę kolejni menedżerowie z nadania PiS. Mikosz dostał wolną rękę we wprowadzaniu nawet bardzo bolesnych zmian. A taką z pewnością jest redukcja zatrudnienia. Oficjalnie chodzi o Program Dobrowolnych Odejść, dzięki któremu liczba pracowników Poczty Polskiej ma się zmniejszyć o prawie 10 tys. – Mówimy o dobrowolności, ale to spółka sama decyduje, kto z tego programu może skorzystać, a kto nie. Uważamy, że to forma obejścia przepisów o zwolnieniach grupowych.