W gminie Choczewo na Pomorzu trwają przygotowania do budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Zajmuje się tym państwowa spółka Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ), która w ostatnich dniach uzyskała zatwierdzone ustawowo finansowanie wysokości 60,2 mld zł z budżetu państwa. To mniej więcej trzecia część kosztów, które według dzisiejszych szacunków wyniosą 192–200 mld zł. Skąd wziąć pozostałą część? Był pomysł, by amerykańsko-kanadyjska firma Westinghouse, dostawca reaktorów AP1000, która w konsorcjum z amerykańską firmą budowlaną Bechtel została wskazana przez rząd jako wykonawca PEJ, jednocześnie została też udziałowcem spółki i współinwestorem. Po zbudowaniu elektrowni będzie zarabiała na jej eksploatacji i tak odzyskiwała zainwestowane pieniądze z odpowiednim zyskiem.
Czytaj także: Atom w dom, ale tanio się nie da. Ile zapłacimy za pierwszą elektrownię atomową?
Pomysł był dobry, ale nie dla Amerykanów, więc teraz opcja jest taka, że pieniądze pożyczymy. Żeby to się udało, potrzebny będzie nie tylko wkład własny, ale gwarancje Skarbu Państwa na resztę kwoty plus mechanizm, który zagwarantuje, że prąd z atomu na siebie będzie zarabiał. Bo bez tego międzynarodowe instytucje finansowe nie pożyczą nam ani grosza. 40 proc. pieniędzy PEJ dostanie w formie kredytu z amerykańskiego Exim Banku, instytucji finansowej rządu USA wspierającej amerykański eksport, resztę trzeba zdobyć na rynku.