10 lat z Dudą: gospodarka. Podpisywał, nie rozliczał i nie liczył. Jego wina jest ogromna
Na ksywę „długopis” prezydent solidnie sobie zapracował. Już w pierwszej kampanii wyborczej, zanim po raz pierwszy został prezydentem, obiecywał głównie to, co Prawo i Sprawiedliwość zamierzało zrealizować. Trudno nawet mieć mu za złe, mało kto przecież wierzył, że w ogóle zostanie wybrany, sondaże nie były dla niego korzystne. Duda doskonale zdawał sobie sprawę z tego, komu zawdzięcza urząd. Ale nawet wtedy szukał dodatkowego poparcia wśród grup głośnych i silnych politycznie. Stawiał na górników, przelicytowując w obietnicach nawet PiS.
Nie będziecie pracować aż do śmierci
Postulatem, dzięki któremu PiS uzyskał władzę, była zapowiedź cofnięcia reformy emerytalnej rządu PO-PSL, wydłużającej wiek emerytalny docelowo do 67 lat dla obu płci. Czas dochodzenia do celu był rozłożony wprawdzie aż na 18 lat, ale Polacy reformy nie zaakceptowali, odmówili „pracy aż do śmierci”. Duda zapewniał, że jak zostanie prezydentem, reformę cofnie. Obiecywał też rodzinom po 500 zł na każde dziecko. To samo obiecywało Prawo i Sprawiedliwość.
Przeciwko wydłużeniu wieku emerytalnego ostro protestował NSZZ „Solidarność”, Andrzej Duda zyskał poparcie Piotra Dudy, szefa związku, nie tylko tą obietnicą. Przebił PiS i sam siebie, obiecując także emerytury stażowe. Ich wprowadzenie miało być możliwe już po przepracowaniu przez kobiety 35 lat, a mężczyzn po 40 latach. W praktyce oznaczałoby to możliwość przejścia na emeryturę już w wieku 55 lat przez kobiety oraz 60 lat przez mężczyzn. Z tej obietnicy prezydent Duda nigdy się nie wywiązał, jej realizacji przeciwna była bowiem partia rządząca.