Syndykat syndyków
Afera upadłościowa, czyli syndyk złodziejem. Z pomocą sędziego okradał upadające firmy
To był bardzo długo wyczekiwany przez licznych przedsiębiorców dzień. I pierwszy efekt wielkiego śledztwa dotyczącego wyprowadzania majątku z firm w upadłości. O 6 rano 14 maja agenci CBA zatrzymali trzy ważne persony z branży upadłości. Najważniejszą osobą w tym gronie jest Krzysztof G., znany syndyk, doradca inwestycyjny, mający na swoim koncie wiele „tłustych” upadłości. Jak choćby upadłość Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej w Warszawie, z której prezes Krystyna R. w latach 2012–14 wyprowadziła dziesiątki milionów złotych. Jest skazana nieprawomocnym wyrokiem na pięć lat więzienia, ale od tamtej pory spółdzielnią w upadłości – posiadającą miliony na koncie, atrakcyjne nieruchomości i cenne grunty w centrum stolicy – zarządzał syndyk Krzysztof G.
Bo z chwilą ogłoszenia upadłości kieruje nią sędzia-komisarz z sądu gospodarczego. I to on powołuje syndyka, by w jego imieniu zarządzał majątkiem tak, by spłacić jak najwięcej wierzycieli. Taki jest cel. Syndyk nazywany jest ramieniem sędziego, wykonując jego polecenia i podlegając jego nadzorowi. Tak to wygląda w teorii.
Ale w praktyce od lat działa system, który bezkarnie żywi się majątkiem upadłych. A także wierzycieli, najpierw spłacane są bowiem koszty postępowania syndyka, a dopiero później wierzyciela. Powstała patologia: syndycy zawyżają koszty własnego działania, wystawiają horrendalne faktury za niestworzone rzeczy, sędziowie to akceptują, a żaden państwowy urzędnik się tym nie interesuje. To kradzież pieniędzy, które należą się przede wszystkim wierzycielom.
Oddłużał, zadłużając
Drugim zatrzymanym jest Marcin K., kiedyś sędzia-komisarz m.in. właśnie w spółdzielni Śródmiejskiej. Ale też był przewodniczącym wydziału upadłościowego, potem wiceprezesem sądu ds.