Apacze dla bogaczy
Apacze dla bogaczy. Rekordowy kontrakt: zamawiał PiS, podpisał rząd Tuska. Tylko po co?
Apacze polują parami lub w niewielkich grupach. Nisko przy ziemi, pełzną niemal na pozycje bojowe – tam, gdzie ich zwiad wypatrzył cel do natychmiastowego zniszczenia. Wypady robią za linię frontu, ale to nie tylko odwaga plemienia wojowników. Zwane „latającymi czołgami” śmigłowce AH-64 to maszyny mające onieśmielać i łamać opór. Mają opancerzenie, system wszelkich czujników ostrzegawczych i zdolności mylenia rakiet przeciwnika. A w kołczanach – imponujący zestaw strzał: 16 rakiet przeciwczołgowych lub 76 zdolnych do zniszczenia na przykład ciężarówki czy pojazdu opancerzonego.
Gdy ćwiczą na poligonach, na początku niewiele widać. Najpierw słychać – narastający szum wirników. Potem nad linią drzew pojawia się charakterystyczny talerz, mieszczący radar kierowania ogniem. Wystarczy kilka sekund skanowania przestrzeni, a potem wszystko dzieje się bardzo szybko. Śmigłowce w zawisie odpalają rakiety i znikają za lasem. A to wszystko 8, a nawet 12 km od celu, zatem tylko w zasięgu elektronicznych czujników na nosie śmigłowca, które przenoszą obraz bezpośrednio do operatora uzbrojenia.
Nowa wersja Apaczów, kupiona przez Polskę, współpracuje z dronami i wymienia informacje z samolotami F-35 i wyrzutniami rakiet HIMARS. Podobnie jak myśliwiec nowej generacji, ten śmigłowiec ma być latającą stacją wykrywająco-przekaźnikową, węzłem systemu rozpoznawczo-uderzeniowego. Polska tworzy go wedle amerykańskiego wzoru i głównie z amerykańskich części.
Firma Boeing i rząd USA zabiegały o sprzedaż tych śmigłowców bojowych od 20 lat. Rekordowy kontrakt o wartości ponad 10 mld dol., negocjowany przez PiS, podpisał już rząd Donalda Tuska – jako wyraz przywiązania do Ameryki i kontynuacji w zbrojeniach. „Wujek Sam”, za kolejne setki milionów, do czasu dostawy nowych zgodził się wypożyczyć maszyny używane – do nauki obsługi, szkolenia i wypracowania doktryny użycia.