Między strachem a chciwością
Kryptowaluty: trutka na szczury czy cyfrowe złoto. Prezydent wetuje, branża bije brawo. O co tu chodzi?
O prezydenckie weto zaapelowała branża krypto, gdy tylko Sejm przyjął ustawę o rynku kryptoaktywów. Okrzyknięto ją kagańcową, a lista zarzutów jest długa i dotyczy m.in. nadmiernych i trudnych do spełnienia obowiązków oraz wysokich kosztów nadzoru sprawowanego przez KNF, niekryjącej niechęci do kryptowalut. Za wszelkie uchybienia przewidziano drakońskie sankcje włącznie z blokowaniem rachunków, karami finansowymi do 5 mln zł, a nawet więzieniem. Wszystko to sprawia – twierdzą krytycy ustawy – że polskie firmy sektora finansowo-technologicznego, tzw. fintechy będą wypychane za granicę, gdzie panuje większe zrozumienie świata krypto i łagodniejsze reżimy regulacyjne.
Wiceminister finansów Jurand Drop odpowiedzialny za przygotowanie ustawy i licznych rozporządzeń wykonawczych nie rozumie tych pretensji. Polska jest zobowiązana do wdrożenia unijnego rozporządzenia w sprawie rynków kryptoaktywów (MiCA – Markets in Crypto-Assets) i dyrektywy DAC8 w sprawie automatycznej wymiany informacji o kryptoaktywach pomiędzy państwami UE, więc nie ma o co kruszyć kopii. Rozwój rynku kryptowalut wymaga przecież, by państwo zapewniło większą ochronę inwestorom, klientom i budżetowi, gwarantując stabilność rynku oraz zapobiegając praniu brudnych pieniędzy.
Kryptowaluty narodziły się w 2009 r. Wybuchł właśnie światowy kryzys finansowy, wywołany nieodpowiedzialną polityką wielkich banków, które przed bankructwem trzeba było ratować pieniędzmi podatników. Najważniejsze waluty świata z dnia na dzień traciły na wartości. Środowisko cyberpunków, czyli informatyków, programistów, miłośników kryptografii od dawna dyskutowało na temat stworzenia alternatywnego cyfrowego środka płatniczego, którym można byłoby się rozliczać w sieci ponad granicami, z pominięciem banków i kontroli instytucji państwowych.