Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Operacja ubezpieczenie

Czy w publicznej służbie zdrowia najważniejsi są pacjenci, czy jej pracownicy? Obradujący nad reformą Biały Szczyt unika odpowiedzi na to pytanie, dlatego ciągle daleko mu do osiągnięcia celu. Nawet ustawa politycznie najłatwiejsza, o dobrowolnych ubezpieczeniach, ciągle jest w lesie.

Fot. Christian Kadluba, Flickr, (CC BY SA) 

Sama minister Ewa Kopacz wysyła sprzeczne sygnały. Nie godząc się na bezwarunkowe podniesienie składki, czego żąda PiS, staje po stronie pacjentów. Ma rację, że byłoby to dolewanie wody do dziurawego sita. Niemniej jednak przedstawiony przez nią projekt ustawy o prywatnych polisach ma ten sam cel – dosypać pieniędzy do publicznego lecznictwa.

Ministerstwo Zdrowia chce, żebyśmy wyasygnowali dodatkowe pieniądze, nie pytając, co dzieje się z naszą składką. Ciągle przecież nie wiemy, co znajdzie się w koszyku świadczeń gwarantowanych przez NFZ ani nawet czy taki wykaz w ogóle się pojawi. Uchwalanie ustawy o dodatkowych ubezpieczeniach, zanim dowiemy się, na co możemy liczyć w ramach podstawowego za składkę, gruntownie studzi zapał tych, którzy mieliby taką polisę wykupić.

Projekt Ewy Kopacz ma jeszcze jedną wadę, która go w oczach pacjentów dyskwalifikuje. Przewiduje możliwość określenia wysokości składki prywatnej polisy w zależności od stanu zdrowia ubezpieczonego. Osoba młoda i zdrowa, zgodnie z tym założeniem, zapłaci niedużo. 30–50 zł miesięcznie? Tego nie wiemy, nie wie też tego pani minister, bo swego projektu nie konsultowała z ubezpieczycielami. Nie wzięto jednak pod uwagę, że taki zdrowy kandydat może zadać sobie pytanie, po co mu ta polisa? Na wszelki wypadek? Przecież i tak, w razie czego, jakieś leczenie mu się należy. Po drugie – taki młody, zdrowy i dobrze zarabiający kandydat najprawdopodobniej ma już wykupiony abonament medyczny.

W jeszcze bardziej zniechęcającej sytuacji znajdą się osoby chore albo zagrożone chorobą. Żeby jakiekolwiek towarzystwo chciało im sprzedać polisę, cena musiałaby być wysoka.

Polityka 9.2008 (2643) z dnia 01.03.2008; Rynek; s. 42
Reklama