Okoliczności zachęcają do podróżowania bez pomocy biur podróży. Tanie przeloty samolotami w coraz to nowe zakątki Europy i świata. Tanie euro i dolar. Brak uciążliwych odpraw na granicach. Noclegi, które w najbardziej odległym zakątku kontynentu możemy sobie z wyprzedzeniem zarezerwować przez Internet. A do tego lekka potrzeba adrenaliny, marzenie o ucieczce od tłumu turystów, chęć dotarcia tam, gdzie nie dojeżdżają klimatyzowane autokary. Niekiedy też psychiczne urazy powstałe po zorganizowanych wczasach w Hurgadzie czy Antalyi.
Nic więc dziwnego, że w aranżowanych co jakiś czas na internetowych forach dyskusjach pod hasłem „Indywidualne czy zorganizowane?” zdecydowaną przewagę głosów zdobywa ta pierwsza opcja. „Turystyka indywidualna jest dla ludzi, którzy potrafią i chcą wziąć sprawy we własne ręce i wolą sami decydować, co i kiedy chcą robić” – przekonuje internauta na portalu www.potyczki.pl. Potwierdzają to dane z badań prowadzonych przez Instytut Turystyki. Ponad 60 proc. Polaków całkowicie samodzielnie organizuje swoje zagraniczne wyjazdy. Jeżeli nawet w tej liczbie mieszczą się wyjazdy służbowe lub do rodziny, to i tak wiele jeszcze pozostaje na normalne zwiedzanie i wypoczynek. Oczywiście samodzielnie na urlop do innych krajów wyruszać można na kilka sposobów, w zależności od grubości portfela, wieku, a także, a może i przede wszystkim – fantazji.
Model I: wolny jak ptak
„Podróż za jeden uśmiech” zawsze była przywilejem młodych. W czasach PRL wymagała wielu wyrzeczeń: skwapliwego odkładania dewiz, wystania w kolejkach licznych wiz i nadziei na życzliwość zmotoryzowanych obcokrajowców (obowiązywał autostop).