Stawiam duży budynek już prawie rok, a mam kupców na osiem mieszkań – narzeka renomowany warszawski deweloper zastrzegając anonimowość. Inwestorzy jak ognia unikają rozmów o swoich kłopotach, ale przyznają: takiego załamania sprzedaży nie było od lat. Z ogłoszeń w Internecie wynika, że lokale, które wprowadzili do swojej oferty w pierwszej połowie ubiegłego roku, w większości nadal są do wzięcia. W sześciu największych miastach na kupca czeka ponad 38,3 tys. mieszkań. W tym – 2,3 tys. w domach oddanych już do użytku (według szacunków Katarzyny Kuniewicz z firmy doradczej REAS).
Do tego trzeba dodać kilka tysięcy lokali kupionych w celach inwestycyjnych, głównie po to, żeby je z zyskiem sprzedać. Teraz wracają na rynek. Takiej obfitości nowych mieszkań do wzięcia jeszcze nie było. W przyszłym roku też będzie w czym wybierać. Liczba rozpoczynanych budów rosła aż do czerwca, a inwestycje mieszkaniowe trwają średnio 2 lata.
Druga ręka
– Od września sprzedaż się ożywiła – ocenia Leszek Michniak, szef WGN, wrocławskiej agencji nieruchomości z oddziałami w dużych miastach. – Ale tylko na rynku wtórnym. Mieszkania z drugiej ręki są tańsze od nowo budowanych. Deweloperzy biorą średnio o ok. 8 proc. więcej za metr, a wykończenie lokalu podnosi cenę o kolejne 10 proc.
W ubiegłym roku zainteresowanie mieszkaniami używanymi było jeszcze niewielkie. Właściciele, którzy wywindowali ceny w gorącym 2006 r. (kiedy nawet nieruchomości na peryferiach i z wielkiej płyty zostały przeszacowane), nie chcieli słyszeć o obniżkach.