Każda polska partia napędzana jest innym paliwem. SLD długo jechało na węglu i energii elektrycznej. Politycznym paliwem PiS i prezydenta Kaczyńskiego jest oczywiście gaz. Platforma Obywatelska postawiła na energię atomu. Zaś ludowcy od dawna pędzą na biopaliwie. Każda partia swoje paliwo uważa za najważniejsze i za nim lobbuje. Ten lobbing częściej dotyczy konkretnych interesów, a rzadziej samej energetyki – górników, a nie kopalń; energetyków, a nie elektrowni; rolników, a nie biopaliw. W efekcie Polska nie ma spójnej polityki energetycznej, nie ma dobrego prawa, nie ma rynku. Ba – nie ma nawet wiarygodnej statystyki, która pozwoliłaby odpowiedzieć, ile energii zużywamy i ile ona kosztuje. Mamy za to coraz większe kłopoty, które niebawem zamienią się w poważny kryzys energetyczny.
Szczęściarze
Sądząc po wypowiedziach polityków, największy dramat jest z gazem. To jednak nieprawda, już choćby z tego powodu, że ten rodzaj paliwa zaspokaja zaledwie 13 proc. energetycznych potrzeb kraju. Około 30 proc. zużywanego w Polsce gazu pochodzi z krajowych złóż, co już stawia nas w ekskluzywnym klubie europejskich krajów o wysokiej samowystarczalności gazowej. Zresztą w ogóle na tle krajów UE uchodzimy za szczęściarzy: jesteśmy na czwartym miejscu pod względem samowystarczalności energetycznej.
Pozostaje jednak faktem, że 70 proc. gazu musimy sprowadzić, i to w większości z kierunku wschodniego, bo tak wiodą nasze połączenia gazowe. Wszystkie te połączenia kontrolowane są przez jednego dostawcę, czyli rosyjski Gazprom.