Piotr Stasiak: – Jak się czuje szef nadzoru finansowego kraju, do którego dociera właśnie szczytowa fala kryzysu?
Stanisław Kluza: – Trudno precyzyjnie określić, gdzie ów szczyt kryzysu się znajduje. Na pewno możemy powiedzieć, że skończył się pewien etap. Zaczął się on w momencie upadku banku inwestycyjnego Lehman Brothers, kiedy gwałtowne emocje zaczęły rządzić giełdami. Polska w tej pierwszej fazie poradziła sobie świetnie, a nasze instytucje finansowe – wręcz wzorowo. Choć, niestety, odczuły brak dostępu do kapitału – tak zwane problemy z płynnością.
Skoro skutki pierwszej fazy kryzysu z naszego punktu widzenia nie są aż tak groźne, skąd bierze się powszechny pesymizm w branży? Niedawno w wywiadzie prasowym prezes Banku Zachodniego WBK zapowiadał, że prawdziwe bankowe tsunami dopiero przed nami. Jak ma się wobec tych informacji czuć klient, który powierzył bankowi swe oszczędności, trzyma pieniądze na koncie i w lokatach?
Tsunami to zbyt mocne słowo. Ale polskie banki będą żeglować po wzburzonym morzu. Instytucje finansowe na pewno zakończą 2009 r. ze znacznie niższymi zyskami niż w latach poprzednich. Prognozujemy, że zysk całego sektora, który w 2008 r. przekroczył 14 mld zł, będzie niższy o jedną trzecią. Bierzemy pod uwagę, że niektóre banki zakończą 2009 r. stratą.
Zapytam wprost: czy jest ryzyko, że w Polsce upadnie jakiś bank?
Nawet w czasach największej prosperity ryzyko nigdy nie jest równe zeru. Ale Komisja Nadzoru Finansowego – na dziś – krytycznych sytuacji nie dostrzega, więc powiedziałbym, że jest ono minimalne.