Opublikowane dzisiaj dane Głównego Urzędu Statystycznego pozwalają na bardzo ostrożny optymizm. Wiele wskazuje na to, że także w II kwartale polska gospodarka utrzyma się na plusie. A przecież jeszcze niedawno wielu ekspertów twierdziło, że nie unikniemy spadku Produktu Krajowego Brutto. Tymczasowo ustabilizowało się bezrobocie, a Polacy kupują mniej więcej tyle samo, co w ubiegłym roku. Przypominając sobie czarne prognozy kolejnych instytucji finansowych, można by odetchnąć z ulgą. Gdyby tylko było wiadomo, co dalej.
Podobna atmosfera jak w Polsce panuje też w innych krajach. Najważniejsze gospodarki świata po drastycznym tąpnięciu w IV kwartale ubiegłego i I kwartale tego roku cieszą się z pierwszych sygnałów ożywienia. Niestety, nie wiemy, kiedy ono nadejdzie i czy okaże się trwałe. Nikt dziś przecież nie prognozuje, nawet dla Polski, z którą kryzys obchodzi się wciąż stosunkowo łagodnie, wyraźnego odbicia w nadchodzących miesiącach. Dalsza stagnacja w tym roku i słaby wzrost w przyszłym to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Oczywiście trzeba się cieszyć, że produkcja przemysłowa już nie leci w przepaść, a spadek eksportu zaczyna wyhamowywać. Ale pozostaje jeszcze jeden rachunek do zapłacenia - nie tylko w Polsce.
To nieuchronny wzrost bezrobocia. Ta zmora przychodzi zawsze z pewnym opóźnieniem. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, znanych z elastycznego rynku pracy, rozszalała się już na dobre, w socjalnej Francji i Niemczech dopiero zaatakuje. Także Polska, najpóźniej wchodząca w spowolnienie, najgorsze ma jeszcze przed sobą. Jesień i zima będą ciężkie - stopa bezrobocia może wzrosnąć do 13-14 proc.. Również przyszły rok, nawet mimo lekkiego ożywienia, przyniesie sporo złych wiadomości. Ale nie traćmy optymizmu - naszego rynku pracy raczej nie czeka hekatomba porównywalna z amerykańską czy brytyjską. Także dzięki Polakom pracującym za granicą, którzy dokonują cudów zręczności, byle tylko nie wracać do kraju.