Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Gniazdko na pustyni

Prąd ze słońca - czy to się opłaca?

Fot. alex lang, Flickr (CC by SA) Fot. alex lang, Flickr (CC by SA)
W przyszłości w naszych instalacjach może popłynąć prąd produkowany na Saharze. Na razie jednak energetyka słoneczna ma się dobrze tylko w tych państwach, gdzie jest solidnie dotowana. Polska do nich nie należy.

Czterysta miliardów euro, taką zawrotną kwotę ma kosztować do 2050 r. realizacja projektu Desertec, który już wzbudza wielkie kontrowersje, choć znajduje się jeszcze w sferze planów. Konsorcjum kilkunastu europejskich firm chce zbudować w różnych miejscach Sahary urządzenia, które pozwolą zaspokoić kilkanaście procent zapotrzebowania Europy na prąd. Zwolennicy mówią o przełomie, o jednym z najbardziej śmiałych projektów w historii ludzkości, o produkcji czystej energii na skalę dotąd niewyobrażalną. Przeciwnicy już wieszczą klęskę, bo nie uda się zebrać tak olbrzymich pieniędzy. A nawet gdyby znalazły się środki, to przecież nowe elektrownie zostaną zbudowane na terenach państw niestabilnych politycznie. I prąd w każdej chwili może przestać płynąć, tak jak dzisiaj ropa i gaz z Rosji.

Desertec ma być przełomem w wykorzystaniu słońca do produkcji energii elektrycznej. Do tej pory było to raczej źródło przyszłości. Co prawda z roku na rok w szybkim tempie przybywa na świecie ogniw fotowoltaicznych, za pomocą których można uzyskiwać prąd bez jakiejkolwiek emisji dwutlenku węgla, ale ich znaczenie jest wciąż niewielkie. W Niemczech, będących światowym liderem pod tym względem, ze słońca pochodzi zaledwie około 1 proc. energii elektrycznej. Nawet w porównaniu z innymi źródłami odnawialnymi, jak wiatr, woda czy biomasa, słońce pozostaje daleko w tyle. Dlaczego?
 

 

Podstawowy problem to pieniądze, energetyka słoneczna jest wciąż znacznie droższa od tej pochodzącej z innych źródeł. Owszem, ceny urządzeń nieustannie spadają, ale do tej pory opłaca się je kupować tylko mając jakieś poparcie finansowe ze strony państwa. To dlatego Niemcy i Hiszpania, dwaj liderzy, stworzyli właśnie mechanizmy, które spowodowały w tych krajach masowe zakładanie małych ogniw fotowoltaicznych na dachach domów jednorodzinnych. Kluczem do sukcesu okazało się nałożenie na koncerny energetyczne obowiązku kupowania od prywatnych odbiorców energii wytworzonej przez ich ogniwa. I to po cenie znacznie przewyższającej koszt energii z tradycyjnych źródeł. Koncerny zgodziły się na takie rozwiązania, bo wcale na nim nie tracą. Mają bowiem prawo ten drogo kupiony prąd odsprzedać swoim odbiorcom również po zwiększonej cenie. Rachunek za wspieranie energetyki słonecznej płacą zatem ostatecznie wszystkie gospodarstwa domowe. Średnie roczne opłaty za prąd w Niemczech wzrosły z tego powodu o około 20–30 euro.

Nic dziwnego, że choć ekologia jest dziś w modzie, nie wszystkim podoba się takie wspieranie jednej branży. Jednak coraz więcej krajów idzie za przykładem Niemiec i również wprowadza taryfy uprzywilejowujące ogniwa fotowoltaiczne. Dzięki temu w 2008 r. Czesi zainstalowali u siebie urządzenia o łącznej mocy 50 megawatów. To sto razy więcej niż moc ogniw, które przybyły w tym czasie w Polsce.

Cena sukcesu 

Niektóre kraje są przerażone rozmiarami słonecznego sukcesu. Np. Hiszpania drastycznie obniżyła limit instalacji nowych paneli w 2009 r. Okazało się, że zbyt szybkie tempo rozwoju tej dotowanej branży może rozsadzić kryzysowy budżet. Polska natomiast zainteresowała się słońcem tylko jako źródłem energii dla kolektorów, dzięki którym można podgrzewać wodę czy dogrzewać mieszkania. Pod względem ich wykorzystania jesteśmy już na siódmym miejscu w Europie. Produkcja prądu przy użyciu ogniw fotowoltaicznych to dla nas wciąż przyszłość. Stosujemy je na niewielką skalę, na przykład do podświetlania znaków drogowych. Ta metoda okazuje się w tym przypadku tańsza niż doprowadzanie kabli energetycznych. Natomiast gospodarstwa domowe nie interesują się takimi inwestycjami. Nic dziwnego, bo są nadal nieopłacalne.

W Polsce też istnieje obowiązek kupowania przez koncerny energetyczne wytworzonej w ten sposób energii, ale, jak to u nas, więcej przy tym biurokracji. Najpierw trzeba uzyskać koncesję, potem załatwić inne formalności. Co więcej, cena uzyskana za prąd wytworzony w ogniwach jest u nas zbyt niska, żeby inwestycja po kilku latach mogła się zwrócić. Na razie rząd nie ma zamiaru tego zmieniać. Zakłada, że także za kilka lat energetyka słoneczna będzie w Polsce marginesem.

Większość krajów próbuje realizować inny scenariusz. Ogniw fotowoltaicznych ma przybywać, bo ich efektywność rośnie, a cena spada dzięki wejściu na rynek dużej liczby producentów z Chin i Tajwanu. – W 2011 lub 2012 r. w południowych Włoszech cena energii elektrycznej wytworzonej w ogniwach powinna być już bez dotacji porównywalna z cenami prądu z tradycyjnych źródeł. W Niemczech stanie się to prawdopodobnie w 2017 lub 2018 r. – ocenia dr Stanisław Pietruszko z Centrum Fotowoltaiki na Politechnice Warszawskiej.

Wydajność wzrasta 

Szybki rozwój technologii ogniw pozwala zwiększać ich atrakcyjność dla terenów słabiej nasłonecznionych. Według zwolenników fotowoltaiki, Polska nie ma przecież gorszych warunków od większości obszaru Niemiec, a pokrycie panelami zaledwie 0,5 proc. terytorium naszego kraju pozwoliłoby w całości zaspokoić zapotrzebowanie na energię elektryczną.

Z pewnością projekt Desertec może okazać się znakomitą reklamą dla energetyki słonecznej. Jednak do jego realizacji nie zostaną użyte najbardziej dziś popularne ogniwa fotowoltaiczne. Wykorzystana zostanie inna technologia, bardziej efektywna, ale możliwa do stosowania tylko na terenach o bardzo mocnym nasłonecznieniu. Układ olbrzymich luster pozwoli skupić promieniowanie słoneczne, które następnie będzie podgrzewać specjalny olej i doprowadzać go do wrzenia. Wytworzona w tym procesie para wodna wprawia w ruch ogromne turbiny produkujące prąd. Te nowoczesne elektrownie będą miały możliwość magazynowania ciepła, aby wytwarzać prąd również w nocy.

Już pojawiają się obawy, że Desertec może zostać potraktowany przez kraje afrykańskie jako forma neokolonializmu. Firmy uczestniczące w projekcie zapewniają jednak, że przy budowie i obsłudze elektrowni powstaną setki miejsc pracy dla lokalnych mieszkańców. Wyprodukowany w ten sposób prąd będzie bardzo tanio sprzedawany gospodarzom, a jego nadmiar zostanie wykorzystany do zasilania urządzeń odsalających wodę morską. Straty w przesyle energii do Europy mają być niewielkie, a cena konkurencyjna (koszt jednej kilowatogodziny wyniesie zaledwie 5 eurocentów). Istnieją już podobne elektrownie w Stanach Zjednoczonych i w Hiszpanii, choć oczywiście na mniejszą skalę.

Desertec zyskał poparcie wielu polityków z Angelą Merkel na czele. Jednak w samych Niemczech, będących liderem projektu, nie brak głosów sceptycznych. Szczególnie producenci ogniw fotowoltaicznych boją się, że wspieranie budowy elektrowni na Saharze może oznaczać redukcję wydatków na rozwój energetyki słonecznej na niemieckich dachach. Tymczasem wielu Niemców instaluje panele na kredyt, który spłacają z comiesięcznych zysków ze sprzedaży koncernom swojego prądu. Gdyby ten mechanizm wsparcia nagle został ograniczony, cały rynek ogniw fotowoltaicznych przeżyłby katastrofę.

Polska jest wśród krajów, gdzie ceny prądu będą rosnąć znacznie szybciej niż inflacja. Łatwo więc zrozumieć sceptycyzm polskich polityków wobec wprowadzania taryf uprzywilejowujących energię elektryczną ze słońca. Dodatkowy narzut na wspieranie instalacji ogniw fotowoltaicznych na pewno nie zostałby przyjęty przychylnie. Ekologia dość długo jeszcze przegrywać będzie w naszym kraju z ekonomią.
 

 

Polityka 39.2009 (2724) z dnia 26.09.2009; Rynek; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Gniazdko na pustyni"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną