Czterysta miliardów euro, taką zawrotną kwotę ma kosztować do 2050 r. realizacja projektu Desertec, który już wzbudza wielkie kontrowersje, choć znajduje się jeszcze w sferze planów. Konsorcjum kilkunastu europejskich firm chce zbudować w różnych miejscach Sahary urządzenia, które pozwolą zaspokoić kilkanaście procent zapotrzebowania Europy na prąd. Zwolennicy mówią o przełomie, o jednym z najbardziej śmiałych projektów w historii ludzkości, o produkcji czystej energii na skalę dotąd niewyobrażalną. Przeciwnicy już wieszczą klęskę, bo nie uda się zebrać tak olbrzymich pieniędzy. A nawet gdyby znalazły się środki, to przecież nowe elektrownie zostaną zbudowane na terenach państw niestabilnych politycznie. I prąd w każdej chwili może przestać płynąć, tak jak dzisiaj ropa i gaz z Rosji.
Desertec ma być przełomem w wykorzystaniu słońca do produkcji energii elektrycznej. Do tej pory było to raczej źródło przyszłości. Co prawda z roku na rok w szybkim tempie przybywa na świecie ogniw fotowoltaicznych, za pomocą których można uzyskiwać prąd bez jakiejkolwiek emisji dwutlenku węgla, ale ich znaczenie jest wciąż niewielkie. W Niemczech, będących światowym liderem pod tym względem, ze słońca pochodzi zaledwie około 1 proc. energii elektrycznej. Nawet w porównaniu z innymi źródłami odnawialnymi, jak wiatr, woda czy biomasa, słońce pozostaje daleko w tyle. Dlaczego?
Podstawowy problem to pieniądze, energetyka słoneczna jest wciąż znacznie droższa od tej pochodzącej z innych źródeł. Owszem, ceny urządzeń nieustannie spadają, ale do tej pory opłaca się je kupować tylko mając jakieś poparcie finansowe ze strony państwa.